Od momentu ukończenia stanu surowego do chwili, w której budynek zacznie żyć, mija zwykle co najmniej kilka miesięcy. Teraz czas na instalacje – prawdziwy krwioobieg domu. Na budowie co chwilę pojawiają się nowe ekipy specjalistów, a wraz z nimi – nowe dylematy. Coraz więcej ważnych, a nawet kluczowych decyzji musi podjąć inwestor. To niełatwe.
Ogrzewanie
Ta strategiczna decyzja warta jest głębokiego namysłu, koszty ogrzewania to bowiem główny wydatek eksploatacyjny posiadacza domu. W pewnym uogólnieniu zasada jest taka: im więcej zainwestujemy, tym mniejsze będą w przyszłości nasze wydatki. Ponieważ jednak nie jesteśmy w stanie precyzyjnie przewidzieć zmian cen poszczególnych źródeł energii – możemy jedynie w przybliżeniu określić ich kierunki – nasze obliczenia powinny zawierać spory margines ekonomicznego bezpieczeństwa.
Czym ogrzać dom?
Ciepło zużywane jest w domu do dwóch celów: jego „lwia część” – zwykle 80-90% – służy ogrzewaniu wnętrza, pozostałe zaś 10-20% niezbędne jest dla zapewnienia ciepłej wody użytkowej (c.w.u.). Wytwarzaniu energii cieplnej służą różne czynniki grzewcze, a jej rozprowadzaniu w instalacjach – różne systemy. Na wybór paliwa i urządzenia grzewczego mają wpływ zwykle dwa kryteria – pierwszym są koszty, zarówno inwestycji, jak i późniejszej eksploatacji, drugim zaś jest dostępność określonego paliwa. Znakomita większość inwestorów wybiera dziś gaz ziemny; jeśli gazociąg przebiega w pobliżu działki i istnieje możliwość wykonania przyłącza, mało kto się waha. Nowoczesne instalacje i kotły gazowe są bezpieczne, oszczędne i w zasadzie bezobsługowe, a przy tym gaz ziemny to wciąż jedno z najtańszych paliw. Dylemat pojawia się tam, gdzie nie ma możliwości podłączenia się do gazociągu lub przyłącze byłoby bardzo drogie. Można wtedy zdecydować się na olej opałowy lub gaz płynny. Oba paliwa są łatwo dostępne, a zbiorniki trzeba uzupełniać tylko kilka razy w roku. Barierą – zwłaszcza w przypadku oleju – jest ich cena, już wystarczająco wysoka, a być może w przyszłości znacznie wyższa. Alternatywą dla gazu płynnego i oleju opałowego mogą być paliwa stałe, zwłaszcza jeśli w okolicy są łatwo dostępne. Ich cena jest znacznie niższa (są najtańsze na rynku), ale nic za darmo – korzystając finansowo musimy zarezerwować czas na codzienną obsługę kotła. No i miejsce na zapasy opału. Innym rozwiązaniem jest ogrzewanie domu energią elektryczną, o tyle wygodne, że przyłącze elektryczne i tak musi być w każdym domu – medium mamy więc „z głowy” – a wykonanie instalacji grzewczej tego typu jest najmniej kosztowne i czasochłonne. Gorzej z kosztami eksploatacji – prąd to dość drogie „paliwo”. Dobre efekty daje wspomaganie ogrzewania elektrycznego kominkiem z wkładem i rozprowadzeniem ciepłego powietrza. Łączymy w tym przypadku najdroższy czynnik grzewczy z najtańszym (paliwo stałe). Takie mieszane rozwiązanie przynosi dobre efekty, dlatego też znajduje wielu zwolenników.
A może niekonwencjonalnie?
Obok tradycyjnych źródeł energii mamy też nowości technologiczne. Część inwestorów traktuje je nieufnie – przeciętny Polak raczej konserwatywnie podchodzi do zmian, nie lubi czytać literatury fachowej, zwłaszcza na obcy mu temat. A jednak warto – część rozwiązań w ciągu kilku ostatnich lat przestała już bowiem być nowinkami. Pojawiły się fachowe opracowania i statystyki, a wraz z nimi – cała rzesza specjalistycznych firm, dysponujących odpowiednim sprzętem i doświadczeniem. Tak stało się np. z pompami ciepła, często niesłusznie kojarzonymi z wielkimi nakładami inwestycyjnymi, które zwracają się po dziesiątkach lat. Tymczasem urządzenia te, choć nie tanie, są coraz bardziej dostępne cenowo, a ich wybór na rynku coraz bogatszy. System, o niewielkim poborze energii elektrycznej, przesyła darmowe ciepło z głębi ziemi do budynku, przy czym ilość zużytego prądu jest (zależnie od wydajności pompy) 4 do 8 razy mniejsza od ilości pozyskanej tą drogą energii cieplnej. Zważywszy na koszty eksploatacji budynku – od 1000 do 2000 zł rocznie dla domu o powierzchni ok. 200 m2 – wydatek nawet kilkudziesięciu tysięcy złotych zwróci nam się po paru latach, zwłaszcza jeśli „przymierzymy” go do kosztów ogrzewania analogicznej kubatury olejem opałowym. Na szczęście, z roku na rok rośnie grono inwestorów skłonnych podjąć wyzwanie. Powstają nawet całe osiedla ogrzewane przez pompy ciepła, a doświadczenia ich mieszkańców kilkukrotnie opisywaliśmy w miesięczniku Budujemy Dom.
Innym niestandardowym rozwiązaniem jest fundament grzewczy, w którym źródłem energii jest prąd, nośnikiem energii zaś – ogrzewane w nagrzewnicy powietrze, krążące kanałami zatopionymi w płycie fundamentowej. Zasilanie nagrzewnicy trochę kosztuje, jednak wydatki znacznie obniży zainstalowanie systemu wentylacyjnego z rekuperatorem, który pozwoli odzyskać część ciepła z powietrza nagrzanego i przekazać je powietrzu „napływowemu".
Spośród innych, popularnych w Europie Zachodniej niekonwencjonalnych źródeł energii nieufność budzą też kolektory słoneczne. W ich przypadku jest ona bardziej uzasadniona. W naszym klimacie mogą one zaledwie wspomagać przygotowanie c.w.u. lub np. dogrzewać wodę w domowym basenie – to trochę za mało, by mówić o dużych zyskach.
Jaki system i instalacja?
Wśród najpopularniejszych wodnych instalacji c.o. rozróżniamy trzy podstawowe typy: instalacje wysokotemperaturowe (gdzie krążąca w rurkach woda ma temperaturę 80-90°C), średniotemperaturowe (50-60°C) oraz niskotemperaturowe (30-40°C). Te ostatnie to wodne instalacje podłogowe (popularna „podłogówka”). Średniotemperaturowa instalacja z grzejnikami jest obecnie bardzo upowszechnionym rozwiązaniem – w systemie świetnie sprawdzają się kotły kondensacyjne. Z instalacją wysokotemperaturową najefektywniej współpracują kotły na paliwo stałe.
Zasadniczy system grzewczy można, a niejednokrotnie warto wspomagać, np. kominkiem z rozprowadzeniem ciepłego powietrza (tzw. DGP – Dystrybucja Gorącego Powietrza), który pozwoli nam obniżyć koszty ogrzewania i przetrwać okresy przejściowe – jesień i wiosnę – z wyłączonym systemem głównym. Można też ułożyć w łazienkach maty elektryczne – dzięki temu (gdy kocioł jest wyłączony), w chłodny wieczór zapewnimy sobie komfort. Podobną funkcję mogą pełnić grzejniki elektryczne.
Jaki wybrać kocioł?
O rodzaju kotła decyduje w pierwszym rzędzie rodzaj paliwa. Kolejny czynnik to moc, która musi być wystarczająca do pokrycia zapotrzebowania domu na ciepło, nie powinna być jednak za duża. Dla domu o powierzchni od 150 do 250 m2 odpowiednia to 15-25 kW. Musimy też zdecydować, czy kocioł ma zasilać wyłącznie instalację grzewczą (c.o.), czy również podgrzewać ciepłą wodę (c.w.u.). W pierwszym przypadku wybieramy kocioł jednofunkcyjny, w drugim zaś dwufunkcyjny (do tej grupy należą też kotły jednofunkcyjne z wbudowanym zasobnikiem wody).
Nieduży dom z jedną łazienką usytuowaną, w pobliżu kuchni skutecznie obsłuży niewielki kocioł dwufunkcyjny (zwykle wiszący) z przepływowym systemem podgrzewania wody użytkowej. W budynku z większą liczbą punktów poboru wody najodpowiedniejszym rozwiązaniem będzie kocioł z zasobnikiem wmontowanym lub wolno stojącym (w tym drugim zestawie kocioł jest jednofunkcyjny). Możemy też wybrać inne rozwiązanie: kocioł jednofunkcyjny (tylko do c.o.) i niezależne od niego podgrzewacze c.w.u. – jeden pojemnościowy lub kilka przepływowych (gazowych bądź elektrycznych).
Większość obecnie produkowanych kotłów pracuje z otwartą komorą spalania, pobierając powietrze z pomieszczenia, a spaliny wyrzucając przez komin. Komina nie wymagają kotły z zamkniętą komorą spalania – tzw. turbo – w których zarówno pobór powietrza, jak i odprowadzanie spalin odbywa się wyprowadzonym na zewnątrz przez ścianę budynku przewodem powietrzno-spalinowym (tzw. „rura w rurze”).
Coraz większą popularność zdobywają kotły kondensacyjne, których wysoką cenę równoważy deklaracja 106-108-procentowej sprawności. Przy wyliczaniu sprawności kotła kondensacyjnego uwzględnia się „nadprogramowe” ciepło pochodzące ze skroplonej pary. Uwaga! Kocioł kondensacyjny pracuje w systemie średniotemperaturowym, wymaga zatem odpowiednich grzejników i komina. Najefektywniej współpracuje z niskotemperaturowym ogrzewaniem podłogowym.
Kolejnym istotnym wyróżnikiem, który warto wziąć pod uwagę, jest automatyka kotła. Większość nowoczesnych urządzeń wyposażona jest w programator czasowy (odrębny dla c.o. i c.w.u.) oraz regulator pogodowy z czujnikiem temperatury zewnętrznej i wewnętrznej. Bardziej zaawansowane kotły pozwalają zaprogramować zróżnicowane temperatury w różnych okresach dnia na cały tydzień, dzięki czemu nie musimy zawracać sobie głowy doraźną regulacją.
Za co lubimy ogrzewanie podłogowe?
Przede wszystkim – za doskonałe samo-poczucie. Ten rodzaj ogrzewania zapewnia nam idealny rozkład temperatury we wnętrzu i korzystną cyrkulację powietrza. Przestrzeń jest ogrzana w sposób jednolity (bez miejsc przegrzanych i wiecznie niedogrzanych, jak bywa w przypadku niedoskonale rozmieszczonych grzejników), przy czym w nogi jest nam cieplej, w głowę zaś – chłodniej. Stan ten najlepiej odpowiada fizjologii ludzkiego organizmu. Co więcej, wnętrza zyskują na urodzie, elementy systemu są bowiem niewidoczne. Nie musimy maskować grzejników, a okolice okien możemy wreszcie wyeksponować.
Niskotemperaturowe systemy wodnego ogrzewania podłogowego efektywnie współpracują z kotłami kondensacyjnymi, pompami ciepła czy kolektorami słonecznymi. Ich trwałość i bezawaryjność zapewniają coraz doskonalsze materiały, a także wysoki poziom usług firm wykonawczych. Jedynym warunkiem efektywności „podłogówki” – poza prawidłowym wykonaniem i konfiguracją poszczególnych elementów systemu – jest skuteczne ocieplenie wszystkich przegród zewnętrznych w budynku. Tylko w domu energooszczędnym ogrzewanie podłogowe może pełnić funkcję jedynego (czy podstawowego) systemu grzewczego, temperatura podłogi w pokojach nie przekracza bowiem 26°C, w łazienkach zaś – 34°C. Jest to jeden z powodów, dla którego inwestorzy często decydują się na „podłogówkę” w układzie mieszanym – sprzężoną z tradycyjną instalacją grzejnikową. Obie instalacje są wówczas zasilane z jednego kotła wyposażonego w układy mieszające. Pozwalają one podzielić dystrybucję: woda najcieplejsza wędruje do grzejników, chłodniejsza zaś, wymieszana – do instalacji podłogowej.
Przy zakładanym porównywalnym komforcie cieplnym, na instalację wodnego ogrzewania podłogowego wydamy o 30-40% więcej, niż na system z grzejnikami, niższe będą jednak nasze koszty eksploatacyjne. Wydatki te obniżymy jeszcze, wybierając zamiast tradycyjnego kotła oszczędne urządzenie grzewcze: pompę ciepła czy nowoczesny kocioł kondensacyjny. Proporcja ta wygląda odwrotnie w przypadku elektrycznego ogrzewania podłogowego: tu koszty inwestycji będą bardzo niskie, nie potrzebujemy bowiem kotła, a co za tym idzie – także komina. Nasze wydatki ograniczą się do kabli i termoregulatorów. Niestety, prąd to wciąż najdroższy nośnik energii – ogrzewanie nim domu to kosztowna zabawa.
Koszty podniesie nam zastosowanie nieodpowiedniego materiału na posadzkę – ważne, żeby nie był barierą dla ciepła, czyli dobrze je przewodził. W tej roli najlepiej sprawdzą się posadzki z ceramiki lub kamienia naturalnego. Można też użyć drewna (najlepiej w postaci specjalnie do tego przeznaczonych paneli), pamiętając, że musi być dobrze wysuszone.
Ogrzewaną podłogę można też przykryć wykładziną lub dywanem, ale tylko jeśli są oznaczone specjalnym symbolem.
Woda
Sprawa wydaje się prosta: albo sieć wodociągowa, albo własne ujęcie – zależnie od warunków i możliwości. Oba rozwiązania mają jednak wady i zalety, nad którymi warto się zastanowić.
Z sieci czy ze studni?
Odpowiedź jest oczywista, jeśli w pobliżu nie ma sieci wodociągowej – wówczas musimy wykonać własne ujęcie. Jednak dostęp do wodociągu też nie przesądza sprawy. Istnieje kilka powodów, by zrezygnować z usług gminy i zaopatrzyć się w wodę samodzielnie. Po pierwsze – koszty. Przeciętna czteroosobowa rodzina zużywa 500-600 l wody dziennie, co owocuje miesięcznym rachunkiem wysokości ok. 50 zł (do ceny wody dochodzi koszt eksploatacji wodomierza). Pompa przy własnej studni zużywa energię za znacznie mniejszą kwotę – kilka do kilkunastu zł na miesiąc. Nieporównywalne są też wydatki inwestycyjne: koszt przyłącza do wodociągu uzależniony jest od odległości od sieci – jeśli „ciągniemy” wodę z daleka, może nawet przekroczyć 10 000 zł. Wydatki na wykopanie własnej studni łącznie z obsługującym ją zestawem hydroforowym (pompa i zbiornik) powinny się zamknąć w kwocie 3000 zł.
Po drugie – formalności. Dla studni głębszej niż 30 m będzie nam potrzebne pozwolenie wodno-prawne, ale na tym koniec. Pozwolenia i uzgodnienia związane z podłączeniem do sieci wodociągowej obejmują ok. 10 etapów – związana z tym urzędowa droga przez mękę może zniechęcić najwytrwalszych.
I trzeci czynnik – jakość wody. Wiele osób decyduje się na wiercenie studni z uwagi na dość podły smak „wodociągówki”. Kij ma jednak dwa końce – woda z sieci wprawdzie nie najlepiej pachnie i smakuje, ale jest badana i bezpieczna dla zdrowia. Ze studnią może być różnie. Nawet przebadana wcześniej woda może zmienić z czasem swój skład mikrobiologiczny – jeśli np. sąsiad zbuduje nieszczelne szambo. Jeżeli nie dopisze nam szczęście, być może będziemy musieli uzdatniać wodę za pomocą filtrów, a te mogą kosztować nawet kilka tysięcy złotych. W przeciwnym razie możemy zrujnować sobie nie tylko zdrowie.
Dobrym pomysłem jest system łączony: woda z wodociągu dla domu i mieszkańców, ze studni zaś – do podlewania ogrodu. Warto też zadbać o gromadzenie deszczówki.
Jak głęboka studnia?
By dotrzeć do wody, trzeba zlokalizować warstwy wodonośne, znajdujące się pomiędzy nieprzepuszczalnymi warstwami gruntu. Nie każde jednak wodonośne „złoże” będzie dla nas odpowiednie. Zwykle nie nadają się do użytku najpłytsze wody gruntowe (tzw. podskórne), z uwagi na ich dużą podatność na zanieczyszczenie wodami opadowymi. Błędne jest jednak przekonanie, że im głębiej, tym woda lepsza. Głębokie wody mogą być np. silnie zażelazione.
Jak wybrać pompę?
Mamy tu dwie zasadnicze możliwości: pompa samozasysająca lub tłocząca (głębinowa). Tę pierwszą (najczęściej samozasysającą, nie wymagającą zalewania wodą) stosuje się tam, gdzie lustro wody położone jest nie głębiej niż 7-8 m poniżej poziomu gruntu. Uwaga – lustro, czyli powierzchnia wody w studni; głębokość warstwy wodonośnej, z której czerpiemy wodę może być znacznie większa (np. 15 m). Ograniczenie to wynika ze sposobu pracy pompy zasysającej, która pobiera wodę tworząc w rurze ssącej podciśnienie – woda wypierana jest w górę za sprawą różnicy ciśnień (ciśnienie atmosferyczne minus ciśnienie w rurze ssącej).
Jeśli lustro wody znajduje się na głębokości większej niż 7-8 m, musimy zastosować pompę głębinową. Urządzenie to, zanurzone w wodzie tłoczy ją na wysokość nawet kilkudziesięciu metrów.
Kolejnym istotnym parametrem jest moc pompy. Dla domu jednorodzinnego wystarczająca mieści się w przedziale od 500 do 1500 W, przy czym najważniejsze są: wydajność pompy (od kilkudziesięciu do 100 l na minutę) oraz wysokość, na jaką podnosi tłoczoną, do instalacji wodę (do kilkudziesięciu metrów).
Musimy też wybrać odpowiedni zbiornik na wodę, który umożliwi utrzymanie w domowej instalacji w miarę stałego ciśnienia. Są pompy z wewnętrznym zbiorniczkiem przeponowym o pojemności kilku litrów, działające na zasadzie zmiennej szybkości obrotów, ale są i duże zestawy hydroforowe (od 100 do 300 l) z regulującą ciśnienie poduszką powietrza. Pomiędzy nimi plasują się zestawy ze zbiornikami średniej wielkości (kilkudziesięciu litrów).
Trzeba wiedzieć, że niektóre filtry do uzdatniania wody bezwzględnie wymagają zbiornika hydroforowego.
Z czego instalacja wodna?
Do wyboru mamy tu tradycyjne rury ze stali ocynkowanej (wykorzystywane coraz rzadziej – głównie tam, gdzie wymagana jest wysoka odporność instalacji na uszkodzenia mechaniczne), rury z tworzywa sztucznego – niedrogie i dostępne w kilku odmianach o różnych własnościach użytkowych – oraz najdroższe rury miedziane. Te ostatnie można stosować we wszystkich typach instalacji: zarówno c.w.u., jak i grzewczych. Są szczególnie zalecane dla obiegów ciepłej i zimnej wody użytkowej ze względu na doskonałe właściwości antybakteryjne miedzi. Stosuje się także instalacje łączone: w pobliżu kotła rury miedziane, dalej od niego zaś – z tworzywa.
Ile warte są filtry?
Zdarza się, że są na wagę złota, a przynajmniej – zdrowia. Wiercąc własną studnię, oczekujemy zwykle, że woda z niej będzie krystalicznie czysta o idealnym składzie chemicznym – przecież będzie NASZA. Bywa z tym jednak bardzo różnie. Czasem już na oko widać, że woda jest zanieczyszczona – zamulona i mętna, burzy nasze idealistyczne wyobrażenia. Pół biedy, jeśli nie jest skażona. By to ustalić, musimy wodę przebadać. Badania takie wykonuje (odpłatnie) Sanepid, a także komercyjne licencjonowane laboratoria. Najczęściej w ich wyniku okazuje się, że woda jest zażelaziona, zbyt twarda (za dużo magnezu i wapnia) i ma za dużo manganu. Dlatego najbardziej typowy zestaw uzdatniający zawiera filtr mechaniczny (likwidujący osad i zamulenie), filtr zmiękczający wodę oraz odżelaziacz-odmanganiacz. Barwę, smak i zapach wody poprawi filtr węglowy, usuwający również związki chloru, fenole i pestycydy.
Gorzej, jeśli analiza wykaże obecność zanieczyszczeń toksycznych, takich jak azotany (szczególnie groźne dla dzieci). Wręcz fatalnie zaś, jeżeli woda jest skażona biologicznie, czyli zawiera niebezpieczne dla zdrowia bakterie. Skuteczny może tu być tylko filtr z odwróconą osmozą. Generalnie, uzdatnianie złej wody jest zarówno kosztowne, jak i kłopotliwe eksploatacyjnie. Badanie wody powinno się co jakiś czas powtarzać.
Elektryczność
Instalacja elektryczna w domu jednorodzinnym to nie projekt promu kosmicznego. Zaradni inwestorzy układają ją sami. Jeśli najmują fachowca, jego praca nosi zwykle znamiona wielkiej improwizacji w stylu: tu dodać, tam ująć. Warto jednak, by wszystkie elementy domowego „krwioobiegu” energetycznego były dobrze przemyślane, a także – solidnie udokumentowane rysunkami.
Zagadkowa moc i zużycie
Tu niejeden z nas „pęka” (a trzeba było uważać na lekcjach fizyki!). Składając w Zakładzie Energetycznym wniosek o wydanie warunków przyłączenia do sieci energetycznej, musimy jednak podać moc przyłączeniową (w kilowatach) oraz roczne zapotrzebowanie na energię (w kilowatogodzinach). By określić pierwszy wskaźnik, należy spisać listę wszystkich odbiorników energii (także tych, które dopiero planujemy kupić) i zsumować ich moc. Uzyskany wynik mnoży się przez tzw. współczynnik jednoczesności (0,5-0,7). Iloczyn tego mnożenia to właśnie nasza moc przyłączeniowa (kW).
Przemnożenie tej liczby przez średni roczny czas pracy urządzeń (zwykle przyjmuje się 3-4 godziny na dobę) daje roczne zużycie energii (kWh).
Ot i całe wyliczenia...
Jaki schemat instalacji?
Generalnie – im bardziej podzielony, tym lepiej. Chodzi o liczbę wyodrębnionych, niezależnych obwodów elektrycznych; większa gwarantuje większą niezawodność całego systemu. Łatwiejsze będą także naprawy, choć koszty inwestycyjne takiej podzielonej instalacji – nieco wyższe.
Warto jednak ułatwić sobie życie na przyszłość, zwłaszcza, że w mało którym domu instalacja elektryczna odpowiada tej w projekcie. Zwykle jest ona w trakcie układania modyfikowana i rozbudowywana, co przychodzi dość łatwo, gdyż jednostkowa cena punktu elektrycznego nie jest wysoka. Postarajmy się też zmusić elektryka do pozostawienia czytelnej dokumentacji, a jeśli pracujemy samodzielnie – zróbmy ją sami.
„Tankowanie nocą”, czyli tajniki taryfy
Każdy, kto do ogrzewania domu używa pieca akumulacyjnego, pompy ciepła bądź akumulacyjnego podgrzewacza wody użytkowej wie, ile można zaoszczędzić „manewrując” taryfami cen energii elektrycznej. Doba podzielona jest bowiem na przedziały czasowe, w których pobór prądu mniej lub bardziej się nam opłaca. Korzystniejsza jest taryfa nocna (G 12), obejmująca także porę tzw. sjesty – pomiędzy godziną 13.00 a 15.00. Korzystanie z niej ma, rzecz jasna, sens jedynie w przypadku systemów grzewczych o sporej bezwładności, zdolnych do czasowego przechowywania ciepła.
Jak utkać dobrą sieć?
Za pomocą przewodów podtynkowych lub poprowadzonych w maskowanych listwami szachtach czy w przestrzeni pod suchym tynkiem. Ten drugi wariant daje większą swobodę w łączeniu i dzieleniu przewodów – w szachcie zmieści się całe tzw. okablowanie strukturalne, począwszy od zwykłych przewodów elektrycznych zasilających gniazdka, włączniki i punkty świetlne, przez kable telefoniczne, domową sieć komputerową, instalację alarmową, magistralę EIB (w domach inteligentnych). Szachty, a także – choć w mniejszym stopniu – suchy tynk, umożliwiają bezproblemową rozbudowę dowolnej sieci domowej.
Nieco mniejsze możliwości daje podtynkowe prowadzenie przewodów, jednak w razie potrzeby rozbudowy dodatkowe instalacje można poprowadzić właśnie w szachtach. Zalecane przez niektórych prowadzenie kabli w rurkach nie znajduje uzasadnienia – nowoczesne przewody są trwałe, a prawdopodobieństwo ich awarii w ścianie bliskie zeru. No, chyba że przebijemy je wiertarką lub gwoździem. Łatwo jednak temu zapobiec, dokumentując przebieg instalacji za pomocą zdjęć.
Planując gniazdka i włączniki, przeanalizujmy ich układ w dotychczasowym miejscu zamieszkania – uzmysłowimy sobie w ten sposób, czego było za dużo, czego za mało, co umieszczono za wysoko, a co zbyt nisko.
Dom jednorodzinny to jednak nieco inne wyzwanie. Trzeba trochę poczytać, a także skorzystać z doświadczeń znajomych właścicieli domów. Niech naszą wewnętrzną siecią energetyczną rządzi logika, ergonomia i osobiste upodobania.
Kominy, kominki
Lotne produkty spalania są nieodłącznym atrybutem użytkowania domu jednorodzinnego, chyba że zdaliśmy się na energię elektryczną. Dom trzeba przewietrzyć, a niektórym kotłom dostarczyć powietrze...
Jakie kominy i po co?
Kominy służą do odprowadzania tego, co w domu zbędne: dymu, spalin oraz zużytego powietrza. Wewnątrz komina biegną pionowe kanały (przewody), które dzielimy na: spalinowe (obsługujące kotły na gaz i olej), dymowe (odprowadzające dym z kuchni węglowych, pieców na paliwo stałe oraz kominków) i wentylacyjne („odsyłające” przewodami wentylacyjnymi powietrze z pomieszczeń lub np. rekuperatora).
Komina może nie być w domu ogrzewanym energią elektryczną lub za pomocą pompy ciepła, pod warunkiem, że nie ma w nim też kominka, a przewody wentylacyjne poprowadzone są przez rekuperator do zewnętrznej wyrzutni.
Komin może stać przy ścianie wewnętrznej, zewnętrznej, ale też być dostawiony do ściany lub… wolno stojący. Możemy wznieść go z cegły pełnej, ale również z pustaków kominowych lub stali. Dwa ostatnie materiały dostępne są także w postaci systemów, w których znajdziemy wszelkie niezbędne elementy i akcesoria. Ciężki komin murowany wymaga fundamentu.
Inwestor powinien szczególnie interesować się budową komina, a poprawność jego wykonania musi formalnie potwierdzić uprawniony kominiarz, co jest jednym z warunków otrzymania zgody na zasiedlenie domu. Wiadomo, w jaki sposób można uzyskać takie potwierdzenie bez zaglądania do komina, ale nie wybierajmy drogi „na skróty”, gdy chodzi o Nasz dom i Nasze bezpieczeństwo.
Kominek otwarty czy zamknięty?
Kto nie marzy o salonie z kominkiem, w którym wesoło trzaska ogień? Jednak otwarty kominek, jeśli chodzi o dogrzewanie wnętrz, nie bardzo nam się przyda. Jedynie 10-15% ciepła wytwarzanego w procesie spalania w otwartym kominku pozostaje w pomieszczeniu, przy czym zużycie drewna jest w nim bardzo duże. Dla porównania – kominek z wydajnym wkładem pozwoli nam zachować w domu nawet do 80% ciepła, dlatego coraz więcej osób decyduje się na takie rozwiązanie – zachęcają stosunkowo niskie ceny opału oraz jego duża dostępność.
Tym, którzy nie chcą rezygnować z żywego płomienia, a jednocześnie pragną obniżyć koszty eksploatacji domu, można polecić kominek z wkładem, osłonięty pojedynczą szybą wsuwaną w obudowę. Można osłonić nią palenisko lub też ukryć ją całkowicie w górnej części kominka.
Kominek z wkładem najlepiej połączyć z systemem przewodów rozprowadzających, nazywanym też DGP (Dystrybucja Gorącego Powietrza). Przewody, wykonane z aluminium, na zasadzie konwekcji przesyłają powietrze do pomieszczeń nawet znacznie oddalonych od paleniska. W większych domach system taki należy wyposażyć w wymuszającą obieg elektryczną turbinę. Na szczęście te nowoczesne urządzenia są skutecznie wygłuszone – możemy ich używać nawet nocą.
Warto też wiedzieć, że za pomocą kominka z tzw. płaszczem wodnym można nawet ogrzewać ciepłą wodę użytkową.
Kanalizacja
Problem ze ściekami jest problemem „zewnętrznym”, co oczywiście nie znaczy, że nie naszym – wręcz przeciwnie. Ścieków musimy się pozbywać regularnie i skutecznie, ale w sposób zgodny z prawem. Jak w ramach tych ograniczeń zrobić to najekonomiczniej – oto jest pytanie.
Dokąd odprowadzić ścieki?
Często nie mamy w tym względzie wyboru – jeśli nasza okolica jest skanalizowana, jesteśmy prawnie zobligowani do podłączenia się do gminnej lub powiatowej sieci kanalizacyjnej. W tym przypadku ciężar odprowadzenia i zutylizowania naszych nieczystości bierze na siebie organ administracji lokalnej, jednak brzemię załatwienia związanych z podłączeniem formalności, a także koszty przyłącza pozostają po naszej stronie. A są to koszty niemałe – od kilku do kilkunastu tysięcy złotych, w zależności od długości przyłącza, nie wspominając już o mitrędze urzędowych uzgodnień (ok. dziesięciu wymogów projektowo-formalno-uzgodnieniowych poprzedza podpisanie umowy z zakładem wodno-kanalizacyjnym na odprowadzanie ścieków do kanalizacji).
Podobnie rzecz się ma, jeśli nasz dom pozostaje w zasięgu kanalizacji lokalnej (osiedlowej), wspólnej dla kilku lub kilkunastu budynków.
Jeżeli centralna lub lokalna sieć jest dla nas niedostępna, pozostają dwie możliwości: przydomowa oczyszczalnia ścieków lub szambo.
Czy warto mieć własną oczyszczalnię?
Oczywiście, warto. Wprawdzie koszt takiej inwestycji może dwu-, a nawet kilkukrotnie przewyższyć koszt szczelnego zbiornika, jednak eksploatacyjnie to czysty zysk: mniej więcej co drugi rok będziemy musieli wydać… ok. 150 zł na wywóz osadu. Bardzo istotna jest także wygoda – proces oczyszczania odbywa się bezobsługowo (pomijając wspomniany wywóz), a my nie musimy co chwilę nerwowo sprawdzać „czy nam się nie przelewa".
Nie trzeba też występować o pozwolenie na budowę; zamiar wykonania oczyszczalni (o przepustowości do 7,5 m3 na dobę – wystarczającej z okładem) należy jedynie zgłosić w starostwie. Nie znaczy to jednak, że organ nie zaprotestuje – w niektórych rejonach miejscowy plan zagospodarowania nie dopuszcza wykonania oczyszczalni. Trudno, nie ma na to rady. Kolejną przeszkodą może być okresowe zalewanie terenu. Pewne ograniczenia narzuca też wysoki poziom wód gruntowych oraz niewielka powierzchnia działki. Nie zbudujemy wtedy prostej oczyszczalni z drenażem rozsączającym, ale możemy wybrać bardziej złożone – i niestety droższe – rozwiązanie.
A szambo?
Pomijając sytuację, gdy jesteśmy na nią skazani, czyli brak kanalizacji i możliwości budowy oczyszczalni – trzeba stwierdzić, że ma to swoje zalety. Jest to wszak inwestycja najtańsza (5000-6000 zł), a przy niewielkiej produkcji ścieków eksploatacja również nie będzie kosztowna. Opróżniając zbiornik o kubaturze 10 m3 raz w miesiącu, wydamy nie więcej niż 1200 zł rocznie. Z reguły jednak, przeciętna czteroosobowa rodzina musi to robić co najmniej dwa razy częściej.
Koszmarnym pomysłem jest „optymalizacja ekonomiczna”, której nierzadko dopuszczają się rodacy, czyli budowa szamba nieszczelnego. To po pierwsze – groźba utraty zdrowia, a także zatrucia okolicy, po drugie – przestępstwo. Większość groźnych bakterii chorobotwórczych, które ze ściekami przedostają się do wód podziemnych i gruntu, jest w stanie przeżyć ok. 3 miesiące i przez ten czas przemieścić się na znaczne odległości. Ściek w żwirze potrafi przepłynąć w tym okresie nawet 3 km.
Równie groźne są chemikalia – zapomnijmy o warzywach i owocach prosto z krzaka.
Powietrze
Czyste, o odpowiedniej temperaturze i wilgotności, jest warunkiem naszego zdrowia i dobrego samopoczucia. Jednak koszty świeżego powietrza są dość wysokie, łączą się bowiem ze stratami ciepła w budynku. Nowoczesne technologie pozwalają osiągnąć komfort „powietrzny" za znacznie niższą cenę. Ciepło czy zdrowo?
Ten dylemat możemy na szczęście odłożyć do lamusa. Obecne możliwości techniczne pozwalają na połączenie obu tych zagadnień. Oczywiście, nic nie dzieje się wbrew prawom fizyki – zimą wymiana zużytego powietrza na świeże zawsze będzie nas kosztować pewną utratę energii i – co za tym idzie – pieniędzy. Jednak mamy dziś do wyboru wiele nowoczesnych technologii wentylacyjnych (zwłaszcza rekuperację) pozwalających straty ciepła i związane z tym wydatki znacznie ograniczyć.
Wietrzenie naturalne?
Mowa oczywiście o wentylacji grawitacyjnej, wykorzystującej naturalny ciąg ciepłego powietrza w górę (od okien ku kominowi), ze względu na różnice ciśnienia oraz temperatury: wewnętrznej i zewnętrznej. Najefektywniej będzie działała przy dużej różnicy wysokości punktu poboru powietrza i jego odprowadzenia, dlatego komin powinien być odpowiednio wysoki. Wentylacja grawitacyjna ma jednak poważny feler: słabo działa latem, gdy powietrze wokół domu jest cieplejsze niż w jego wnętrzu, zimą zaś staje się „zbyt wydajna” – każde, nawet najkrótsze wietrzenie natychmiast wychładza wnętrze i podnosi koszty ogrzewania. Dawniej, regularny nawiew świeżego powietrza zapewniały nieszczelności okien. Dziś powietrze może dostać się do budynku jedynie poprzez nawiewniki (najskuteczniejsze są higrosterowane, automatycznie regulujące szerokość szczeliny, zależnie od wilgotności powietrza) lub przez tzw. mikrorozszczelnienia. Nasze okna koniecznie powinny być wyposażone w jedną z tych dwóch funkcji.
Czy te ze wspomaganiem?
Alternatywą dla niedoskonałej wentylacji grawitacyjnej jest system wymuszonego obiegu powie-trza czyli wentylacja mechaniczna. Może to być układ wywiewny, gdzie wentylator zapewnia odprowadzenie zużytego powietrza kanałami wentylacyjnymi. Musimy jednak wówczas zapewnić regularne „dostawy” powietrza świeżego, w przeciwnym bowiem razie w domu wytworzy się niebezpieczne podciśnienie, które grozi zasysaniem do pomieszczeń spalin z kotła lub dymu z kominka.
Znacznie lepszym i bezpieczniejszym rozwiązaniem jest system nawiewno-wywiewny, w którym nawiew i odprowadzenie powietrza wymuszają anemostaty i wentylatory. Taka wentylacja doskonale współpracuje z rekuperatorem, który – odpowiednio dobrany i skonfigurowany – pozwala odzyskać z odprowadzanego powietrza nawet do 70% ciepła. Oczywiście, trzeba to dobrze skalkulować, bowiem inwestycja w odzysk ciepła z rekuperatorem to koszt 4000-5000 zł. Warto też pomyśleć o czerpaniu powietrza poprzez gruntowy wymiennik ciepła, który latem i zimą znakomicie stabilizuje temperaturę pobieranego z zewnątrz powietrza.
A może klimatyzacja?
To, co jeszcze niedawno wydawało się fanaberią i zbytkiem, dziś staje się może nie codziennością, ale elementem rzeczywistości. Urządzenia klimatyzacyjne do użytku domowego są obecnie łatwiej dostępne i coraz tańsze. A najważniejsze chyba to, że rozwojowi technologii i zamożności naszego społeczeństwa dotrzymuje kroku ewolucja klimatyczna. Zanikają wiosna i jesień, a lato wydłuża się w pasmo męczących upałów. Klimatyzacja przestała być w tych warunkach tematem wydumanym, stając się rzeczywistą potrzebą. O klimatyzacji powinni pomyśleć zwłaszcza ci, którzy budują lekkie domy szkieletowe albo też budynki z licznymi dużymi przeszkleniami – to one będą się latem najszybciej nagrzewały.
Domowy system klimatyzacyjny ma niemal same zalety: nie tylko precyzyjnie reguluje temperaturę, utrzymując ją na stałym poziomie. Podobnie kontroluje też wilgotność powietrza. Dozuje nawiew, zapobiegając przeciągom, eliminuje też (za pomocą filtrów) zanieczyszczenia: kurz, pył, roztocza i bakterie, a nawet – przykre zapachy. To wszystko możemy dziś mieć za cenę znacznie niższą, niż jeszcze kilka lat temu.
Pewnym kompromisem cenowym i użytkowym jest klimatyzator przenośny – stosunkowo niedrogie urządzenie, zapewniające miejscowo odpowiednią temperaturę i wilgotność powietrza.