Pierwszy dom Bożena Bogucka zbudowała na działce rekreacyjnej. Drugi, do wykończenia, kupiła od dewelopera w Konstancinie. Prezentował się ładnie, miał salon otwarty na kuchnię, ale wszystkie pozostałe pokoje, w tym sypialnie, znajdowały się na piętrze. Taki układ pomieszczeń jest może dobry dla młodej rodziny, ale na pewno nie dla tych,...
Pierwszy dom Bożena Bogucka zbudowała na działce rekreacyjnej. Drugi, do wykończenia, kupiła od dewelopera w Konstancinie. Prezentował się ładnie, miał salon otwarty na kuchnię, ale wszystkie pozostałe pokoje, w tym sypialnie, znajdowały się na piętrze. Taki układ pomieszczeń jest może dobry dla młodej rodziny, ale na pewno nie dla tych, którzy muszą się liczyć w niedługiej perspektywie z mniejszą sprawnością fizyczną.
Mieszkańcy osiedla wspólnie ponosili niektóre koszty, utrzymywali zarząd i – chcąc lub nie – musieli podporządkować się jego zaleceniom. Na przykład wszyscy mieli jednakowe ogrodzenia; nie było w tym osiedlu miejsca na własną inwencję. Ale nie to okazało się największym mankamentem, a położenie domów w pobliżu rzeczki Jeziorki. Kiedy przyszła wysoka fala powodziowa, strach zajrzał w oczy mieszkańcom osiedla. Co prawda wzdłuż Jeziorki był wał przeciwpowodziowy, ale w pewnym momencie do przelania się wody brakowało już tylko pół metra.
– „Od tamtego dnia wiedziałam, że nie chcę mieszkać w tym osiedlu – przyznaje pani Bożena, właścicielka salonu fryzjerskiego w jednym z osiedli mieszkaniowych na Pradze Południe w Warszawie. – I że jeśli zbuduję następny dom, to tylko na górce”. Tak też się stało. Trzeci dom został przez nią postawiony w Starej Miłosnej i, rzeczywiście, stoi na wzniesieniu. Różnica poziomów między jedną a drugą granicą działki wynosi 2 metry, co sprawia, że teren nie jest tak monotonny, jak w Konstancinie.
Nowy dom musiał być blisko Warszawy ze względu na dojazd do pracy, a jednocześnie z dala od wielkomiejskiego hałasu, spalin i innych uciążliwości. Pierwsze podejście lokalizacyjne to był Sadul na terenie dzielnicy Wawer, ale Stara Miłosna okazała się atrakcyjniejsza i cenowo, i położeniem, gdyż z jednej strony jest ściana lasu Mazowieckiego Parku Krajobrazowego, prawnie chronionego, gwarantującego, że od tej strony sąsiadów już nie będzie.
PROJEKT
- +
Szukaliśmy projektu domu na zbocze, co nie jest łatwe, gdyż większość architektów tworzy budynki na tereny nizinne. Pojechaliśmy na Stałą Wystawę Budownictwa przy ul. Bartyckiej wWarszawie. Znaleźliśmy projekt, który odpowiadał nam pod każdym względem. Nosi wdzięczną nazwę „Dworek Polski”. Na parterze był oczywiście salon i kuchnia od strony drogi, ale także dwa pokoje, co – jak się przekonaliśmy – ma znaczenie, zwłaszcza dla osób starszych, które niechętnie chodzą po schodach lub po prostu ze względu na stan zdrowia nie mogą z nich korzystać.
Nie chciałam domu z piwnicą, ponieważ kojarzy mi się ona z wilgocią. Garaż na dwa samochody, ustawiane jeden za drugim, i pomieszczenia gospodarcze (kotłownia oraz spiżarnia) są więc ulokowane na parterze, a właściwie w jego obniżonej części. Drewniane słupy podtrzymujące daszek nad wejściem do domu zastąpiliśmy betonowymi, ale wygląd budynku na tym nie stracił, tak jak nie stracił po podniesieniu dachu. Dzięki temu uzyskaliśmy ponad 90 m2 dodatkowej powierzchni użytkowej, która bez tego byłaby tylko strychem. Na razie na poddaszu mamy wydzieloną garderobę, reszta jest otwartą przestrzenią do jakiegoś sensownego wykorzystania.
FACHOWCY
-
Pomimo wyjątków – jeden wielki horror. Począwszy od geodety, który wytyczał obrys domu. Przyjeżdżam, murarze robią wykopy pod fundamenty. Patrzę i coś mi się nie zgadza. Mierzymy, okazuje się, że dom jest przez geodetę przesunięty o metr w kierunku drogi. Ponowne tyczenie, nowe wykopy.
Wydawało się, że to już koniec niemiłych przygód. Umówiliśmy się, że murarze wykonają stan surowy i dopiero wtedy nastąpi wypłata. Nie dość, że domagali się jej już po wylaniu stropu, to jeszcze zażądali więcej niż się umówiliśmy. Trzeba było się rozstać. Po nich przszli górale, z nimi nie mieliśmy już kłopotów, znali się i na murarce, i na wykonaniu więźby dachowej. Do położenia dachówki Braas najęliśmy wyspecjalizowanych fachowców. Nie byli tani, ale wywiązali się z zadania bez zarzutu. Nie oszczędzaliśmy na tym, ponieważ mieliśmy nienajlepsze doświadczenia z dekarzami na budowie w Konstancinie, którzy wyraźnie byli niedouczeni.
Mieliśmy też pecha w przypadku hydraulika z tytułem inżyniera. Podłogowe ogrzewaniew łazience spiął z instalacją zasilającą kaloryfery. Ale to nie wszystko. Tak poprowadził rury, że woda służąca do podlewania ogrodu przechodziła przez kolumnę odżelaziacza! Nie sprawdził się pan inżynier i jego własny wynalazek – wkład filtrujący naszą nienajlepszą, rdzawą wodę. Za to nic nie można było zepsuć w przypadku szamba, bo kupiliśmy gotowe, szczelne – firmy PPHU Wi-Pol.