Pomysły budowy domu rodzą się z różnych przyczyn i pojawiają w rozmaitych momentach życia. Jedni noszą w sobie ideę własnego kawałka ziemi niemal od dzieciństwa, inni poddają się powszechnie panującej modzie. Bywa też, że decyzja przybiera postać nagłego olśnienia. I wtedy wszystko, co mamy, pakujemy w działkę.
Tak było i w naszym przypadku. Zaledwie cztery lata temu gnietliśmy się we troje w ciasnej kawalerce. Mieszkanie – choć w zniszczonym, tuż powojennym budynku – miało swój klimat. Dzielnica spokojna i zielona, w okna zaglądały pięćdziesięcioletnie lipy. Blisko do centrum, doskonały dojazd w dowolny rejon stolicy, przedszkola, szkoły, sklepy, kina, teatry i lekarz – wszystko na wyciągnięcie ręki.
Tymczasem z naszej dobrej dzielnicy wyprowadzali się, jedni po drugich, znajomi. Zamieniali podobne do naszego lub niewiele większe mieszkania na działki, domy w stanie surowym czy „czworaki” do remontu. To się dawało zrobić!
Po pewnym czasie napłynęła fala zaproszeń: na przyjęcie ogrodowe, kawę z ciastem na tarasie, na grilla... Niewiele więcej było nam trzeba.
Grunt to grunt
Decyzja o zakupie działki zapadła szybko, znacznie więcej czasu zabrało nam znalezienie odpowiedniego miejsca do życia. Z perspektywy kilku lat dochodzimy do wniosku, że ten etap wymaga najwięcej zastanowienia i rozwagi. Szukaliśmy i sprawdzaliśmy trochę „po łebkach”, napędzani gorączką wielkiej życiowej zmiany. Mogło skończyć się różnie...
Mnie szczególnie urzekła jedna z oglądanych parceli, położona w sąsiedztwie lasu, tuż nad niewielkim naturalnym stawem. Męża zastanowiły uskakujące nam spod nóg dziesiątki żab. Upierałam się przy swoim, dopóki przypadkiem nie dowiedzieliśmy się, że co roku, zwykle od marca, cały teren stoi pod wodą.
Dziś, szukając działki, przeprowadzilibyśmy z pewnością skrupulatniejszy wywiad. Wiemy już, że poza dokładnym zbadaniem dokumentów, warto sprawdzić plan zagospodarowania bliższej i dalszej okolicy (dostępny w urzędzie gminy), poznać najbliższych sąsiadów, odwiedzić działkę nocą i podczas mgły – wtedy, oprócz oświetlenia terenu, najłatwiej ocenić poziom hałasu dochodzącego np. od najbliższej trasy dojazdowej.
Trzeba też koniecznie zorientować się w miejskiej komunikacji, nawet jeśli zakładamy wyłącznie dojazdy samochodem. Życie potrafi zaskakiwać, a samochody się psują. My jednak mieliśmy szczęście – nasza działka, póki co, oszczędza nam przykrych niespodzianek.
Na surowo
Długo wybieraliśmy projekt domu: tony barwnych katalogów, dziesiątki własnych pomysłów i rysunków. Chodziło nam o dom prosty, o tradycyjnej bryle (ze spadzistym dachem), ale o w miarę nowoczesnym, pozbawionym ornamentów detalu. Wynikało to zarówno z naszych upodobań, jak i z rachunku ekonomicznego: zwarta prosta bryła jest tańsza i w budowie, i w eksploatacji.
Bawiły nas wcześniejsze pomysły – z czasów przed zakupem działki – na budowę domu w duchu modernizmu, z kostkowych modułów przykrytych płaskim dachem. Na naszej zachwaszczonej, porolnej działce, wśród dworków i „górali” w sąsiedztwie, taki budynek wyglądałby absurdalnie. Chronologia dobrania domu do działki, a nie odwrotnie, z pewnością jest najwłaściwsza.
Prosty w formie zewnętrznej dom ma jeszcze jedną zaletę: łatwo nadać mu indywidualny wyraz, a nawet całkowicie zmienić jego styl za pomocą materiałów, detali i kolorystyki. Dziś, gdy porównujemy nasze dzieło z jego prototypowym wizerunkiem w katalogu, z trudem doszukujemy się pokrewieństwa, choć zmian wymagających zgody architekta wprowadziliśmy naprawdę niewiele. Reszta to „makijaż” – w naszej opinii korzystny.
Budowę zaczęliśmy wiosną 2001 roku. Początek jest zawsze najmilszy. Nie przewidzieliśmy piwnic, więc ściany niemal w tydzień oderwały się od ziemi. Każda wizyta na działce – a bywaliśmy prawie codziennie – cieszyła oko. Budowała firma – zdecydowaliśmy się na takie rozwiązanie z braku czasu; mąż dużo pracował, ja zajmowałam się nowo narodzonym dzieckiem.
Pomyślność nas nie opuszczała, trzyosobowa ekipa murarzy była zjawiskowa – młodzi chłopcy w bandanach na głowach, wykształceni (po technikum budowlanym), pracowici i bystrzy. Wina i piwa nie piją (zapytaliśmy), że nie piją również wódki, było widać gołym okiem. W półtora miesiąca postawili coś, co pozwalało już schować się przed deszczem, a nawet wejść na piętro.
Już niedługo mieliśmy wspominać ich z sentymentem, pojawili się bowiem cieśle. Na szczęście, przez pewien czas obie ekipy pracowały razem. Dzięki temu ocalał wydłużony okap dachu nad tarasem, który cieśle postanowili zlikwidować, „bo przecież w projekcie balkon pod okapem został skreślony”.
Balkon owszem – zrezygnowaliśmy z niego, ponieważ ani nam się podobał, ani był potrzebny. Ale okap pozostawiliśmy bez zmian, żeby mieć pod domem trochę cienia od południa. Sprawę pod naszą nieobecność załatwili murarze, tłumacząc cieślom oczywistą, zdawałoby się, zasadę, że budujemy ściśle według projektu. Jeśli na rysunkach czegoś nie ma, to nie ma, ale jeśli jest – to budować.
Pobierz wersję pdf: Własne miejsce