Kupno osobnych mieszkań
dla syna i matki było
sporo droższe od kupna
wspólnej działki i budowy
wielopokoleniowego
domu. Dlatego zdecydowali
się ponownie
zamieszkać razem, ale na
oddzielonych od siebie
przestrzeniach.
Dom ma prostą bryłę i czterospadowy dach pokryty dachówką ceramiczną.
W obawie przed zaburzeniem proporcji bryły, jego właściciele nie podnieśli
ścianek kolankowych. Nie żałują tego, choć pan Marcin jest wysoki i trudno mu
poruszać się pod skośnymi ścianami na poddaszu
Jeszcze kilka lat temu pan Marcin mieszkał z mamą w bloku, w mieszkaniu o powierzchni
48 m2. Jako kawaler często myślał już o własnym mieszkaniu i założeniu rodziny. Mama
pochwalała plany syna. Zamiar kupna dwóch mniejszych mieszkań wydał jej się bardzo
dobry, szczególnie po ostatnim remoncie łazienki, kiedy ujawniły się między nimi różnice
gustów i koncepcji odnośnie wyglądu wspólnego mieszkania.
– Czas się rozdzielić i żyć po swojemu! – zgodnie ustalili matka i syn.
Ale w praktyce okazało się to trudne do zrealizowania. Ceny małych mieszkań były
zbyt wysokie, a komfort zbyt niski, by oboje godzili się na taką zamianę.
– Wtedy pomyślałem, że zamiast inwestować w dwie niewygodne klitki, powinniśmy
kupić ziemię i zbudować wspólny dom – opowiada pan Marcin. – Jasne już tylko było, że
potrzebne nam będą dwie oddzielne strefy do mieszkania pod jednym dachem.
Dwa razy taniej, bo kilka kilometrów dalej
Podobne przemyślenia na temat nieopłacalności kupowania
mieszkań miał kolega pana Marcina, więc wkrótce panowie razem
szukali działek. Oglądali tereny położone bliżej i dalej od miasta,
gdzie pracowali. Kiedy okazało się, że cena działek budowlanych
z porównywalnym uzbrojeniem, ale oddalonych od siebie o pięć
kilometrów różni się aż dwukrotnie, zdecydowali się na te tańsze
mimo dłuższego dojazdu. Uznali, że skoro okolica miała dostęp do
elektryczności, gazu ziemnego i wodociągu, da się tam na co dzień
wygodnie mieszkać.
Koledzy kupili podobne działki w bezpośrednim sąsiedztwie,
a za swoją pan Marcin zapłacił 70 000 zł. W sąsiedztwie pojawiali
się kolejni nabywcy i wszyscy od razu godzili się na współudział
w kosztach budowy przyłączy z odległości aż 100 m. Na przyłącze
gazowe po podziale kosztów pan Marcin wydał tylko 4000 zł, na
wodociągowe – 5000 zł. Ponieważ teren przeznaczano w przyszłości
do skanalizowania, nikt nie mógł zbudować przydomowej oczyszczalni
ścieków. Miejscowy urząd od dawna nie udzielał na to zgody.
Trzeba było zbudować szczelne, betonowe szambo za 5000 zł.
Lilianna Jampolska
Ciąg dalszy artykułu w wydaniu papierowym miesięcznika Budujemy Dom 11-12/2011