Kto z nas nie chciałby mieszkać w posiadłości? Na spłachetkach podmiejskich działek budujemy więc masywne dworki, wznosimy kolumnady, wylewamy paradne betonowe schody... A posiadłość to niekoniecznie solenne mury i ciężkie tradycyjne konstrukcje; temat można potraktować zupełnie inaczej.
Na posesji Bożeny, Andrzeja i ich syna z rodziną o sielskim dworkowym klimacie decyduje co innego: przemyślany układ zabudowań, ich niskie rozłożyste bryły, a także roślinność – bujna, zaaranżowana w niewymuszony naturalny sposób. Dzięki niej prosta, nieudziwniona architektura domu nie wydaje się uboga.
Zaczynali budowę w drugiej połowie lat 90., w okresie, gdy technologie i materiały – dziś doskonale znane – debiutowały na rynku, stanowiąc zagadkę nawet dla fachowców. Dodatkowym ryzykiem obarczał planowaną inwestycję ograniczony budżet. Właściwie nie mieliśmy na tę budowę pieniędzy – śmieją się gospodarze – dlatego postanowiliśmy... budować. Ich sprzymierzeńcem była wyobraźnia, zdolność do analitycznego myślenia, a także zawodowe doświadczenie Andrzeja, konstruktora lotnictwa.
Zrób to sam
Najwięcej można zaoszczędzić, angażując w budowę własne siły – to prawda powszechnie znana. Bożena i Andrzej potraktowali ją z należytą powagą, zaczynając od... projektu. Dom miał być bliźniakiem ukrytym w monolitycznej bryle; drugie mieszkanie przewidziano dla rodziny syna. Z architektami nie bardzo mogliśmy się dogadać, a w katalogowych projektach wielopokoleniowych przestrzeń mieszkalną dzielono stronniczo, proponując nestorom pokoik z „kuchnią w szafie” i maleńkim węzłem sanitarnym – opowiadają – Nam chodziło o dom złożony z dwóch równorzędnych mieszkań, ze sprawiedliwym dostępem do ogrodu.Dlatego zaprojektowali sami. Wszystko, począwszy od szkiców koncepcyjnych, poprzez rysunki konstrukcyjne, aż po szczegółowe schematy instalacji. Znajomemu architektowi pozostało tylko sprawdzić prawidłowość dokumentacji, postawić pieczątkę i podpis.
Wielka wygoda
W naszym domu nie ma ani jednego schodka – chwalą się gospodarze. Nic nie oddziela też wnętrza od rozległego ogrodu; pomiędzy płyty tarasu wrasta niesforna trawa. Wszystko to stwarza klimat niemal wakacyjnej beztroski i wypoczynku. By pomieścić jednokondygnacyjny dom dla dwóch rodzin, a także niezbędne zaplecze gospodarcze, potrzeba było jednak bardzo wiele miejsca.Działka, którą wybrali, była wprawdzie rolna, ale dawała możliwość budowy tzw. siedliska. Miała przy tym kilka zalet: powierzchnię ok. 2500 m2, korzystne usytuowanie na południe od niewielkiej ulicy, a także atrakcyjną lokalizację – wśród łąk, w pół drogi łączącej stolicę z Zalewem Zegrzyńskim. Potrzeba było jeszcze trochę wyobraźni, by w takich warunkach wykreować prywatną „strefę ciszy”.
Właściwy ogród otwiera się dopiero za stojącym w drugim szeregu domem, a jest na tyle duży, że w zgodzie wypoczywają w nim trzy pokolenia ludzi, liczna fauna zastana i napływowa, a także trzy psy i siedem kotów. To się nazywa harmonia!
Rzeczywiście, cała posiadłość ujmuje wrażeniem wygody i funkcjonalności. Nie ma tu elementów konstruowanych na pokaz, nie ma ograniczających wygodę barier – wszystko wydaje się proste i doskonale przemyślane. A przecież inwestycję od początku ściskał ciasny gorset niewielkiego budżetu.
Mówią wieki
Większość naszych oszczędności pochłonęła działka – opowiada gospodarz – wsparliśmy także młodą wówczas firmę syna, której dochody miały w przyszłości zasilić budowę. Ja zrezygnowałem z pracy, by zagadnieniu budowania przyjrzeć się z bliska. Przez rok Andrzej przysłuchiwał się opiniom doświadczonych budowlańców, stawiał ich w krzyżowym ogniu pytań, gruntownie penetrując temat za tematem, podważając stereotypy i podając w wątpliwość wykonawcze nawyki. Usłyszałem wtedy masę cennych wskazówek, a przy tym zdobyłem rozeznanie w kwestii tego, co jest absolutnie konieczne, a z czego można zrezygnować – wspomina.
Ponieważ koszt izolacji przeciwwodnej pod całą powierzchnią rozłożystego domu byłby dość wysoki, temat cyrkulacji wilgoci Andrzej potraktował szczególnie wnikliwie. Żaden z fachowców nie umiał mi odpowiedzieć na proste pytanie, czemu służy ciągła hydroizolacja pod całym budynkiem – opowiada – Nie potrafili za to wyjaśnić, co dzieje się z parą wodną wyprodukowaną przez mieszkańców i domowe sprzęty, której część, zgodnie z logiką, może skraplać się w podłodze lub pod nią. Podążając tropem dedukcji, inwestorzy podjęli ryzykowną na pozór decyzję: hydroizolację, powszechnie stosowaną pod podłogą na gruncie, zastąpili 18-centymetrową warstwą zwibrowanego grubego żwiru.
Tekst i zdjęcia Agnieszka Rezler
Pełna wersja artykułu: Mikrokosmos