Ciemne, zaniedbane domy, opuszczone przez uchodzących „za chlebem do Hameryki” górali, straszące powybijanymi
szybami i zaniedbanym otoczeniem, gdzieś w szparach między płazami, chowają okruchy dawnych
wspomnień. Ktoś stare gonty zamienił na eternit lub blachę...
Dzieło sztuki Stanisława Witkiewicza, dwór w stylu zakopiańskim dla rodziny Pawlikowskich. Przykład
szacunku i uwielbienia dla góralszczyzny. Jodeł, którym domostwo...
Ciemne, zaniedbane domy, opuszczone przez uchodzących „za chlebem do Hameryki” górali, straszące powybijanymi
szybami i zaniedbanym otoczeniem, gdzieś w szparach między płazami, chowają okruchy dawnych
wspomnień. Ktoś stare gonty zamienił na eternit lub blachę...
Dzieło sztuki Stanisława Witkiewicza, dwór w stylu zakopiańskim dla rodziny Pawlikowskich. Przykład
szacunku i uwielbienia dla góralszczyzny. Jodeł, którym domostwo zawdzięcza swą nazwę dawno już nie
ma, ale od czego wyobraźnia...
Willa „pod Jedlami” słynie z bogatej ornamentyki,
w której dominują elementy roślinne. S.I. Witkiewicz
nie tylko zachwycił się architekturą góralską,
ale także sztuką i zdobnictwem, co widać w tym
domu na każdym kroku.
Niby nic ciekawego,
niby tylko podmurówka z kamienia
i ściany z drewna,
ale jednak coś jest na rzeczy, że jako budulec domów od wieków
właśnie drewno i kamień przypadły ludziom
do serca.
Od redakcji Zastanawialiśmy się, czy ten artykuł może
zainteresować Czytelników BD, wszak nie zamierzamy propagować stylu zakopiańskiego na przykład na Mazowszu. A może jednak... Jakieś elementy tego stylu mogą pobudzić wyobraźnię, która podsunie własne pomysły. A poza tym, łatwiej nam będzie zrozumieć, co „gra w duszy” górali, którzy przecież są najwyżej cenionymi budowniczymi domów w wielu miejscach Polski.
Tę miłość do drewna wyjątkowo daje się odczuć na Podhalu, gdzie kamień zapewniał stabilność budowli i poczucie bezpieczeństwa jej mieszkańcom, a drewno dawało ciepło i przytulność. Tanie to były materiały i ogólnie dostępne, szczególnie drewno, a to dlatego, że wielopokoleniowa tradycja – wywodząca się jeszcze z czasów Rzeczypospolitej i królewszczyzny – nadawała góralom prawo korzystania z tatrzańskich lasów. Do budowy domów wybierano drzewa wysokie i proste, o pniach grubych i mocnych, jakich w Tatrach nie brak. Początkowo były to jodły, z czasem świerki, a zdarzało się, że niektóre elementy, najczęściej zdobnicze, wykonywano z modrzewia. Dobrze widziane były jasne ściany, które nadawały domowi schludny wygląd, dlatego z czasem góralskie domy budowano już tylko ze świerka, gdyż podatna na działania atmosferyczne jodła, ciemniała zbyt szybko. Gaździny w słynnym Chochołowie, do dziś podtrzymują tradycję mycia chałup, żeby zachowały jasny, żywy kolor świeżego drewna.
Domy góralskie
nie były podpiwniczone i nic w tym dziwnego, bo gliniasto-kamieniste podłoże, omywane często przez cieki wodne, nie gwarantowało stabilności konstrukcji. Fundamenty nie były całe kamienne – tworzyły je wkopane w narożnikach kamienie zwane peckami. Ściany robiono z przepołowionych bali, czyli płazów, wiązanych w narożnikach metodą na węgieł. Mech, którego zadaniem było uszczelnienie szpar, z czasem zastąpiono skręconymi w warkocz wiórami, zwanymi wełnianką. Domy stawiano tak, by miały wyjście na południe, z lekkim odchyleniem na wschód. Przed złośliwymi wiatrami i utratą ciepła domostwo zabezpieczały małe okna i drzwi. Spadziste (żeby nie zalegał na nich śnieg) dachy góralskich chałup kryto gontem, ale zdarzała się też kombinacja słomy i desek, choć były to konstrukcje słabe i nie spełniały swojego zadania w zderzeniu z niedogodnościami
pogodowymi.
Naznaczone surowością kamienia i drewna piękno tych domostw okazało się niezwykłym bodźcem dla inspiracji architektów, którzy wraz z falą cyganerii krakowskiej, zaczęli na
przełomie XIX i XX wieku przybywać do Zakopanego. Odkrycie przez
dr. Tytusa Chałubińskiego „cudownych” właściwości leczniczych tego miasta rozpoczęło nową kartę w architektonicznej kronice Zakopanego. Jak grzyby pod deszczu – wzorowane na domostwach bogatych górali, ryzowane w serca, gwiazdy i motywy roślinne – zaczęły powstawać drewniane wille. W 1886 roku przyjechał tu także, nękany gruźlicą, Stanisław Witkiewicz, malarz, architekt, pisarz, teoretyk sztuki, późniejszy twórca stylu opartego na ludowym wzornictwie góralskim, nazwanego stylem zakopiańskim. Zapierający dech w piersiach dom na Kozińcu – „Willa pod Jedlami” – zaprojektowany przez niego dla rodziny Pawlikowskich, jest typowym przykładem tego stylu. Monumentalna, kamienna podmurówka posadowionego na stoku domu, osiąga miejscami wysokość 4 metrów, co nadaje budowli niezwykle majestatyczny charakter. Ciemne drewno przechodzi tu w kamień tak, jak niebo niespodziewanie przeistacza się w strome turnie i wydaje się, że inaczej być już nie może, bo jeśli tatrzańska przyroda stworzyła taką kompozycję, to człowiek może ją tylko powielać.
Z zewnątrz trudno doliczyć się kondygnacji, bo wychodzące na wszystkie strony świata okna mylą wzrok, ściągając go ku oryginalnym elementom zdobiącym kalenic i dachów. Do domu prowadzi wiele drzwi – są mniej paradne, służbowe, aż po bogato wykończone, które prosto spod bramy lub krętymi schodach ukrytymi za rzeźbioną balustradą werandy – wiodą do tajemniczego wnętrza., Liczna i porozrzucana po całym świecie rodzina Pawlikowskich mieszka tu do dziś.
Na każdym kroku widać dbałość mieszkańców o wizerunek „Willi pod Jedlami”, nawet drewniane drzwi, które wyglądają na nieużywane, mają ślady niedawnego remontu. Magdalena Samozwaniec tak pisała o domu na Kozińcu, w którym zamieszkała jej siostra, poetka Maria Pawlikowska, synowa Jana Gwalberta seniora, dla którego ów dom powstał: „Przez wielkie okna widać Tatry o zaśnieżonych szczytach. Jest też ciężka kotara, jakiś stary kilim w fioletowych tonach. Weneckich świeczników nie ma, są za to drewniane”. Jak wynika ze wspomnień samej Marii, dom rodzinny jej męża jawi się jako ponure dworzyszcze, pełne dziwnych, pobudzających wyobraźnię odgłosów: „Po korytarzach słyszała poetka jakieś kroki, które podchodziły pod drzwi i milkły. Nad drewnianym pułapem coś łomotało dziwnie – nietoperz... kot?... Drzwi otwierały się same i z trzaskiem zamykały (...) Nie było chwili, aby coś człowieka nie przestraszyło, nie zaniepokoiło”. („Maria i Magdalena”, M. Samozwaniec, Kraków 1956)