A dlaczego "niestety"? Cóż, nasza tegoroczna historia potwierdza znany pogląd, że budowanie i wykańczanie siłami wielu ekip ma jedną ogromną wadę: wykonawcy, biorący w opiekę jedynie krótkie wyrywkowe etapy, nie biorą za swoją pracę żadnej odpowiedzialności. Wpadają jak burza, robią jak najszybciej i "po łebkach" swoje i uciekają zacierając ślady.
Choć przyznaję, że w całym przebiegu budowy trafiło nam się kilku przyzwoitych i kompetentnych majstrów, to jednak w naszych wspomnieniach pozostają oni w zdecydowanej mniejszości. Dzięki pozostałym, pracującym "na czas", za to bez zaangażowania, nasze tegoroczne prace wykończeniowe bardziej przypominają odbudowę niż to co powinny, czyli "ostatni makijaż". Skutkuje to ciężką opuchlizną wydatków - każda najprostsza czynność, która w wyniku zaniedbań poprzedników zmienia się w skomplikowane retuszerstwo i sztukowanie, wyceniana jest półtora albo dwa razy wyżej niż w pierwotnym kosztorysie. I nie ma czemu się dziwić.
Zamontowanie prostego gipsowo-kartonowego ekranu na stelażu, nad ciągiem szafek kuchennych (między szafkami a sufitem) to banalna sprawa. Dopóki w trakcie montażu stalowego profilu nie spadnie na głowę kawał tynku o średnicy 0,8 m i grubości co najmniej... 3 cm! To właśnie wydarzyło się w naszej kuchni.
Nie dość, że musieliśmy przeprosić naszego montera, pana Jarka, za doznany uszczerbek, to jeszcze oczywiście musieliśmy zapłacić za skucie starego tynku nad niemal całym pomieszczeniem (dobrze trzymał się tylko przy ścianach), położenie nowego i dwukrotne malowanie. O czasie nawet nie wspomnę.
Kolejny worek z poprawkami rozpruł się w łazience. Poprzednicy wykonali tam według naszego projektu dość skomplikowaną zabudowę (murowany prysznic o rzucie skorupy ślimaka, półki wnękowe, nietypowa zabudowa wanny). Twierdzili przy tym, że wszystko jest idealnie przygotowane pod mozaikę. Ale sami już tej mozaiki kłaść nie chcieli. Wtedy sprawa rozeszła się po kościach, bo i nam kończyły się fundusze.
Przeczytaj
Może cię zainteresować
Dowiedz się więcej
Zobacz więcej
Zobacz mniej
Dziś nowy glazurnik buduje wszystko od nowa. Blat pod umywalkę się uginał, "ślimak" prysznica był krzywy, co pokazały dopiero płytki, a grubość wszystkich półek nie uwzględniała fugi. Można oczywiście to i owo uratować, nadrzucając zaprawą klejową albo wymieniając płytę 12 mm na 6 mm, ale tyle z tym "rzeźbienia", że racjonalniej jest postawić element od nowa. A przecież za tę zabudowę zapłaciliśmy już trzy lata temu, i to 2,5 tysiąca!
Jak dowodzą nasze perypetie, najlepiej robić raz a dobrze. Oczywiście, trudno znaleźć wielozadaniową ekipę za rozsądną cenę. Każdy w czymś się specjalizuje i z reguły ten kto doskonale kładzie płytki, nie zbuduje równie perfekcyjnie schodów z drewna.
Ale już sama świadomość, że przygotowuje się bazę do dalszych prac dla siebie, a nie dla anonimowego następcy, szalenie dyscyplinuje. Nie można wtedy powiedzieć: "panie, wszystko sp...ne! Trzeba robić od nowa, a to będzie kosztowało...". Bo jeśli sp...ne, to znaczy, że samemu się sp...ło i trzeba naprawić w ramach kosztorysu.
Dziś wiemy, że lepiej wziąć pożyczkę i zlecić wszystko jednej firmie. Summa summarum całość inwestycji wyjdzie znacznie taniej. Niestety, my już pewnie nie będziemy mieli okazji tego sprawdzić; nie planujemy kolejnej budowy. Niech nasze doświadczenia posłużą innym budującym.
Anna i Wiesław H.
fot. otwierająca: elbym / pixabay.com