Drewniane, lub drewniano – murowane domy, na solidnym, kamiennym podpiwniczeniu, zwieńczone spadzistymi dachami, mimo że podobne w stylu, różnią się jednak detalami, kolorystyką i zdobieniami. Większość z nich to dziś przytulne pensjonaty, hoteliki, albo gościńce oferujące spragnionym gór turystom pokój z widokiem na wiecznie zamgloną Śnieżkę.
Poznać pana po werandzie…
A skąd podziwiać górskie widoki, jeśli po wieczornej wędrówce po Karpaczu lub Szklarskiej Porębie kondycja nie pozwala na wypad w góry? Najlepiej usiąść na balkonie, albo na werandzie ze szklanką herbaty w ręku i zachwycać się widokiem z bezpiecznej odległości, czyli z balkonu, lub werandy. A werandy, balkony i ganeczki u podnóża Karkonoszy to małe dzieła sztuki: ozdobione mnóstwem malutkich, dzielonych ukośnymi listewkami szybek, drewnianych ornamentów i płaskorzeźb, zapraszają na podwieczorki i śniadania.Nie wszystkie jednak są zadbane i odrestaurowane; te które cieszą oko świeżo zaimpregnowanym drewnem, czy gładko wyszlifowaną powierzchnią, miały szczęście dostać zastrzyk finansowy najprawdopodobniej z obcego kapitału. Te, które miały mniej szczęścia, straszą obłażącą farbą, rozchybotanymi deskami, a ich właściciele to zakłady pracy w upadłości, lub chylące się ku upadkowi.
Wyprawa do wnętrza domu
Wędrowcy schodząc do Karpacza z gór zielonym szlakiem, mają okazję podziwiać stary, zapomniany budynek – dawne schronisko Karkonoskiego Parku Narodowego, w którym mieszkał nieżyjący od kilku lat, wielki miłośnik przyrody i Karkonoszy Tadeusz Kusiak. Niedomknięte drzwi kuszą i choć nie uchodzi składać wizyt pod nieobecność gospodarza, postanawiam jednak zaryzykować i zerknąć do środka. Popycham jedno skrzydło, które gościnnie odsuwa drugie…W jednym z pokoi na parterze, pod ścianą leżą sienniki, które pewnie nie jednemu, znużonemu turyście dały możliwość odpoczynku po długiej, męczącej wędrówce górskimi szlakami. Teraz leżą niepotrzebne, a z dziurawego sufitu kapie na nie woda. W zielonym, kaflowym piecu, przy którym przemoczeni i zziębnięci turyści suszyli ubrania i grzali zmarznięte ręce, hula wiatr. Kolejne pomieszczenie to kuchnia. Ile opowieści wysłuchało jej łukowate sklepienie, ile pary z bigosu i grochówki pochłonęło, tego nie wie nikt, nawet sam Duch Gór.
Katarzyna Lewańska-Tukaj
Pełny artykuł w PDF: W gościnie u Liczyrzepy