Bogusław Wójcik jest właścicielem firmy REGULUS-system, w której powstają cenione na rynku grzejniki: ścienne różnych typów, do ogrzewania podłogowego kanałowego, a także będące nowością na polskim rynku – grzejniki wewnątrzścienne. Przed laty do prowadzenia biznesu namówił Bogusława przyjaciel.
– Z wykształcenia jestem lekarzem i przez długi czas pracowałem w szpitalu. To miał być jednoroczny „odskok” od zawodu, pomoc w uruchomieniu produkcji – wspomina pan Bogusław. – Zaczynaliśmy praktycznie od zera. Zająłem się marketingiem i temat ogrzewania po prostu mnie wciągnął. Z roku zrobiły się dwa lata... później trzy... a później już nie udało mi się wyrwać z powrotem do medycyny. Skończyło się na tym, że założyłem własną firmę. I tak niemal z niczego powstał REGULUS-system. Skąd ta nazwa? Regulus to gwiazda alfa w gwiazdozbiorze Lwa Wielkiego, a ja jestem właśnie spod tego znaku.
Góry i jeziora
– Bielsko-Biała to przeurocze miasto – podkreśla Bogusław Wójcik. – Nie byłoby łatwo namówić mnie na zmianę otoczenia. Wokół są cudowne góry. Na narty można wyskoczyć dosłownie po obejrzeniu wieczornych wiadomości. Ot, tak dla zdrowia przed snem. Z kolei latem... Pół godziny jazdy samochodem od miasta znajdują się duże zbiorniki wodne: Goczałkowice, Tresna i Porąbka.
Jestem sternikiem jachtowym, więc tę bliskość uważam za kolejny atut. W okolicznych miejscowościach jest ponadto sporo ośrodków jazdy konnej... dla mnie jako instruktora stanowi to również spory walor. Mówiąc krótko, Bielsko-Biała jest miejscem, w którym łatwo zapewnić ciału aktywną rekreację, a duszy piękne widoki.
Remont
– Od dzieciństwa mieszkałem z rodzicami w starym budownictwie – mówi Bogusław Wójcik. – To było duże mieszkanie w centrum Bielska-Białej; 140 metrów kwadratowych. Później przyszło dorosłe życie. Dołączyła do mnie żona Barbara, pojawiło się na świecie dwóch synów, Przemek i Łukasz... Dawne dzieje, bo pierwszy z nich ma teraz trzydzieści lat, a drugi dwadzieścia trzy. Z czasem w sporym mieszkaniu rodziców zaczęło robić się ciasno i zamarzyliśmy o własnym miejscu na ziemi.
Zacząłem rozglądać się za jakąś ładną działką budowlaną. Jeździłem po okolicy i w końcu trafiłem na taki kawałek ziemi, o jakim marzyłem. Wprawdzie na wybranej przeze mnie działce w dzielnicy Mikuszowice ktoś już rozpoczął budowę, ale ponieważ były to wyłącznie fundamenty bez śladów dalszej aktywności... Doszedłem do wniosku, że jeśli inwestor zaniechał budowy, to może zechce ów teren sprzedać. Wymagało to nieco zachodu, ale w końcu dowiedziałem się, kto jest właścicielem, dotarłem do niego i działkę kupiłem.
To naprawdę piękne miejsce, położone kilkadziesiąt metrów od rzeki Białej oraz jakieś dwieście metrów od sporego kompleksu leśnego. Ale zanim wybuduje się dom, trzeba jeszcze gdzieś mieszkać. Ostatecznie od momentu wylania fundamentów do przeprowadzki mija przeważnie sporo czasu. Kiedy zatem nadarzyła się okazja zakupienia zaniedbanego budynku z lat dwudziestych ubiegłego wieku w dzielnicy Aleksandrowice... takiego prawdziwego domu z duszą, to nie wahałem się zbyt długo. Wzniesienie nowego budynku miało trochę potrwać, a mnie wydawało się, że remont to będzie krótka inwestycja.
I oczywiście bardzo się pomyliłem. Okazało się, że stary dom wymagał znacznie większego nakładu prac, niż początkowo sądziłem! Poza tym adaptacja budynku najzwyczajniej w świecie mnie wciągnęła. Kształtowanie przestrzeni mieszkalnej okazało się fascynującym zajęciem. W dodatku pojawiła się koncepcja powiększenia budynku poprzez wykonanie dobudówki. Dopiero po jakimś czasie zorientowałem się, że zamiast koncentrować się na budowie nowego domu, większość sił i środków przeznaczam na remont. Efekt okazał się na tyle udany, że lokalna gazeta zamieściła artykuł ukazujący, jak starą ruderę można przekształcić w funkcjonalny budynek spełniający nowoczesne standardy.