Z biegiem lat, za sprawą odpowiedniego doboru roślin i przygotowania podłoża, sytuacja się zmieniała. Właściciele mogli sukcesywnie ograniczać prace pielęgnacyjne i skrupulatnie z tego faktu skorzystali. Jakiś czas temu zmienili nawet trochę „ogrodową” filozofię.
Celowo nie koszą całego trawnika, bo widok kwietnej łąki cieszy ich bardziej niż monotonna murawa, a oni sami mają mniej pracy. Nie martwią się, kiedy po deszczach czy roztopach małe oczko wodne zamienia się w szerokie rozlewisko. Traktują je jako bufor przeciwpowodziowy, chroniący posesję przed nadmiarem wody. Zamiast prowadzenia ogrodu „spod igły” wypielonego co do jednego chwastu, w najdalej położonej części ogrodu rozmyślnie utrzymują na wpół dziki zaułek. Zauważyli, że takie miejsca chętniej zamieszkują ptaki i inne zwierzęta, co na gęsto zabudowanym terenie jest szczególną wartością.
– Obecnie dajemy ogrodowi tylko tyle, ile potrzebuje do utrzymania w dobrej kondycji – mówi pan Andrzej. – Resztę pozostawiamy naturze. W opiece nad ogrodem stosujemy zasadę złotego środka. Zaoszczędza nam, bez szkody na widokach, sporo pracy.
Lilianna Jampolska
Ciąg dalszy artykułu w wydaniu papierowym miesięcznika Budujemy Dom 3/2011