Podwarszawski dom Joanny i Jarosława w dalszym ciągu czeka na zasiedlenie. Brakuje w nim jeszcze mebli, drobnych elementów wystroju oraz w pełni zagospodarowanego ogrodu. Jednak właściciele domu się nie spieszą. Chcą, aby przed przeprowadzką wszystko było zapięte na ostatni guzik.
– Mamy gdzie mieszkać – śmieje się Jarosław Milewski. – Rodzinny dom, w którym od lat żyjemy, jest duży i przytulny. A tu... Tu chcę dopieścić każdy szczegół. Nauczył mnie tego architekt, który zaprojektował dom, Roman Gonciarz. Dzięki niemu zrozumiałem, jak ważną rolę odgrywa w budownictwie szczegół. Okazuje się, że jest on równie ważny, jak bryła budynku.
Jarosław Milewski od 15 lat pracuje w firmie Knauf, która jest znanym na świecie producentem materiałów budowlanych. Systemy suchej zabudowy wnętrz wykorzystujące płyty gipsowo-kartonowe, gipsowo-włóknowe i cementowe, a także tynki gipsowe, masy szpachlowe, wylewki i produkty chemii budowlanej umożliwiają inwestorom wykańczanie domu oraz tworzenie ciekawych aranżacji przestrzeni.
– Obecnie mam zaszczyt kierowania spółką Knauf i jestem dumny, że przewodzę firmie o tak dużej renomie na rynku – mówi Jarosław Milewski.
Piękne miejsce
– To zadziwiające, ale jeszcze kilka lat temu w ogóle nie myślałem o budowie nowego domu – wspomina Jarosław. – Aż pewnego razu, zupełnie niespodziewanie, wpadliśmy ze szwagrem na pomysł, aby poszukać dwóch sąsiadujących ze sobą działek w pobliżu Warszawy. Idea osiedlenia się poza miastem tak mi się spodobała, że zacząłem intensywnie przerzucać rynkową ofertę. Po długich poszukiwaniach znalazłem sympatyczne miejsce leżące na tyle blisko stolicy, by dojazd był prosty i na tyle daleko, aby mieć poczucie życia na wsi, blisko przyrody.
Z tarasu na piętrze widać Pałac Kultury, a Puszcza Kampinoska jest na wyciągnięcie ręki. Krótko mówiąc, piękne miejsce. Co więcej, działka jest w pełni uzbrojona – gaz, woda, kanalizacja. Administracyjnie jest to wieś, ale wieś nowoczesna, w której powstało dużo nowych domów, są sklepy, chodniki... Nie zastanawialiśmy się ze szwagrem zbyt długo. Po prostu kupiliśmy tę ziemię. To było jakieś siedem lat temu. Siłą rzeczy nadszedł w końcu czas, aby pomyśleć o budowie domu. Rozpocząłem ją w kwietniu 2007 roku.
Od projektu po kierownika budowy
Joanna i Jarosław wybrali projekt indywidualny, ponieważ działka ma dosyć „trudne” wymiary. To wprawdzie ponad tysiąc metrów kwadratowych, ale w rozkładzie, mniej więcej, 20 na 50 metrów. Stawianie budynku bazującego na projekcie katalogowym byłoby w tym przypadku dużym wyzwaniem, a osiągnięty efekt wcale nie musiałby być zadowalający.
– Jak już mówiłem, dom powstał według projektu architekta Romana Gonciarza – podkreśla Jarosław Milewski. – To kuzyn mojej żony, ale nie to miało wpływ na nasz wybór. Moim zdaniem jest to znakomity fachowiec, który po pierwsze, rozumie specyfikę budownictwa jednorodzinnego, a po drugie, ma swój styl. Projekt jest efektem wielogodzinnych rozmów. To właśnie dzięki nim osiągnięty został efekt, na którym mi zależało. Z moich doświadczeń wynika, że dobry dom, to taki dom, który z zewnątrz wydaje się mały, a po wejściu do środka okazuje się duży.
Budynek ma 160 metrów kwadratowych powierzchni mieszkalnej. Jeśli dodać do tego pomieszczenia gospodarcze oraz dwustanowiskowy garaż, wychodzi łącznie 210 m2.
– Budowa trwała niemal dokładnie rok – wspomina Jarosław. – Po Wielkanocy 2008 roku ściany były już otynkowane i pomalowane, a okna wstawione. Brakowało jeszcze oświetlenia... Montowałem je dopiero pod koniec zeszłego i na początku tego roku. A zważywszy na liczbę punktów świetlnych, było to spore wyzwanie. Wybiegam jednak za bardzo w przyszłość. A chciałem powiedzieć, że zanim ruszyły prace, miałem okazję ćwiczyć się w sztuce cierpliwości. Dlaczego? Otóż na mojego kierownika budowy czekałem rok! Włodzimierz Kasprzak to człowiek współpracujący na stałe z architektem, który wykonywał projekt.
Kiedy dostałem pozwolenie na budowę, udałem się do niego z pytaniem, czy poprowadzi moją inwestycję. Usłyszałem, że chętnie to zrobi, ale za kilkanaście miesięcy, ponieważ ma w tej chwili kilka realizowanych zleceń. Przyjęcie kolejnego sprawiłoby, że nie byłby w stanie należycie wywiązywać się ze swoich obowiązków. Wiedziałem jednak, że opłaca się czekać i czekałem. Proszę mi wierzyć... Nie żałuję! Dzięki temu problem budowy przestał być problemem! Kierownik zatrudniał poszczególne ekipy, zlecał wykonawstwo, pilnował formalności, papierków oraz dziennika budowy.
A ja? Jeśli zjawiałem się na budowie, to tylko w celu nacieszenia oczu widokiem murów pnących się w górę. Dlaczego zatrudnienie operatywnego kierownika budowy było dla mnie taką ważną sprawą? Mam wrażenie, że jestem osobą odpowiedzialną. Moja prywatna inwestycja nie mogła w żaden sposób rzutować na pracę zawodową! Nie miałem i nie mam czasu, aby zajmować się budową. Bywałem na niej wyłącznie w weekendy. A jeśli nawet zna- lazłbym czas... ja najzwyczajniej w świecie nie mam pojęcia o budownictwie. To, że kieruję firmą rozprowadzającą materiały budowlane, nie czyni jeszcze ze mnie specjalisty od wznoszenia domów.