Protest przeciw grodzeniu miasta

Protest przeciw grodzeniu miasta

Chcę nawiązać do akcji prowadzonej swego czasu w Warszawie przez kilku młodych ludzi. Otóż, ci młodzi, chcąc zaprotestować przeciw grodzeniu miasta, a w efekcie - kaleczeniu go i zabijaniu więzi społecznych, podkradają się jak cienie do zamkniętych osiedli i symbolicznie więżą ich mieszkańców, dokładając do bram własny łańcuch i kłódkę.

Przyznam, że mi ten ich protest zaimponował. Jest mądry, nieagresywny (kłódki są "jednorazowe"), a co najważniejsze - świadczy o tym, że jest młodzież, której to, co dzieje się wokół, nie jest obojętne. Chciałbym dorzucić do tego swoje spostrzeżenia "wysiedleńca".

Mieszkam od 12 lat w Sulejówku, w wyremontowanym domu, i to, co obserwuję, napawa mnie smutkiem. Polacy to naród izolacjonistów. Jeszcze 5-6 lat temu moja ulica była jak park: spacerowało się chodnikiem zaglądając do zarośniętych leśnych ogrodów. Działki są duże, domy stoją zwykle w głębi, więc ten niewinny zwyczaj nie miał nic z podglądactwa. Do mojego ogrodu, otoczonego luźnym żywopłotem, też zresztą zaglądali spacerowicze, sąsiedzi, listonosz... "Przez płot" nawiązało się nawet kilka trwałych przyjaźni. Żyliśmy tu trochę jak w rodzinie, choć bez natręctwa.

Kilka lat temu zaczął się tu boom budowlany. Starzy właściciele posprzedawali działki, nowi, zwykle młodzi, wprowadzili nowe porządki. Budują domy, zakładają ogrody, a na koniec - stawiają mury. Moja ulica wygląda dziś jak wąwóz, ogrodzenia są lite i wysokie (nie mam wątpliwości, że niezgodne z prawem budowlanym). Co jakiś czas widać tylko wyjeżdżający samochód. Moim zdaniem przestrzeń została kompletnie zdegradowana, a przy okazji ukręcono łeb relacjom międzyludzkim. Mijając cudzą furtkę, zamiast uśmiechu sąsiadki grabiącej liście, można się raczej spodziewać ataku psa bojowego. To już nie jest "mój Sulejówek".

Kwestia, z czego to wynika, z pozoru jest prosta: niby z poczucia zagrożenia. Tylko czemu w USA, gdzie kto chce, nosi broń, ludzie się nie grodzą? Może są na tyle bystrzy, żeby wiedzieć, że ogrodzenie to przeszkoda iluzoryczna. Przecież wytrawny włamywacz przyjdzie tylko tam, gdzie jest po co, a mur to dla niego naprawdę żadna bariera! Znacznie skuteczniejsze są niewidzialne zabezpieczenia elektroniczne. Nie wspominając o tym, że jeśli ich brak, to za takim murem cała ekipa rabusiów może działać bez nerwów, kompletnie niewidoczna z ulicy. Przypadkowego "lumpa" ostentacyjny mur może tylko rozsierdzić i sprowokować. Do tego zapomnieliśmy chyba, jak bezcenną pomoc stanowi czujny sąsiad, za murem przecież całkiem nieskuteczny.

Nie neguję potrzeby prywatności. Lepiej też, żeby psy - agresywne czy nie - biegały (i kupkały) na własnych trawnikach. Ale do tego wystarczy ażurowa siatka. Od przechodniów czy brzydkich widoków lepiej osłoni nas kępa drzew, niż dwumetrowa fortyfikacja. "Nowogrodzcy" (tak ich nazywam) rujnują urodę naszych miasteczek, niszczą dobrosąsiedzkie więzi, unicestwiają społeczność.

Przeczytaj
Może cię zainteresować
Dowiedz się więcej
Zobacz więcej Zobacz mniej

A potem - ponieważ to jednak istoty ludzkie - obserwuje się takie komiczne sceny, jaką niedawno miałem okazję podpatrzeć: jedna pani próbuje rozmawiać z drugą przez drewniany szczelny płot, pokrzykują do siebie, wspinają się na palce, podskakują, w końcu ta pierwsza włazi na drzewo, żeby widzieć rozmówczynię i podać jej coś nad płotem. To dopiero nowoczesny funkcjonalizm - koń by się uśmiał!

Czytelnik
fot. otwierająca: MabelAmber / pixabay.com

Komentarze

Czytaj tak, jak lubisz
W wersji cyfrowej lub papierowej
Moduł czytaj tak jak lubisz