Tego domu nie urządzają meble. Można zaryzykować opinię, że bez nich byłby równie piękny. Kreuje sam siebie – poprzez przeszklenia, prześwity, grę światłem i urodę szlachetnych materiałów. A do tego prowadzi bardzo przyjazny dialog z urzekającym otoczeniem.
W okolicy obfitującej w dworkowe rezydencje jest odmieńcem: nowoczesny, pozbawiony dekoracyjnych detali, nakryty w części płaskim, a w części kolebkowym dachem, wygląda niezwykle. Ale nie razi – flirtującej z modernizmem bryle dodaje lekkości ciekawe ukształtowanie. Uskoki ścian zgrabnie omijają wiekowe brzozy, a elewację ożywiają nietypowe przeszklenia i poddachowa drewniana oblicówka o odcieniu miodu.
Tuż przed progiem kolejne zaskoczenie: zamiast solennych drzwi wejściowych, traktowanych zwykle jak wyraźna bariera prywatności – lekkie skrzydło, przeszklone „po amerykańsku” od góry do dołu. I oczywiście żadnej sieni. Widok przez drzwi wejściowe sięga przeciwległej ściany domu, z jadalnią i sąsiadującym z nią kominkiem.
Jeszcze bardziej „widokowa” jest druga, poprzeczna oś budynku: tu z tarasu można zajrzeć do wnętrza przez ogromne przeszklenie o powierzchni ponad 17 m2, ukazujące salon, kuchnię i jadalnię, a w głębi, za nimi – kolejny niewielki tarasik od północnego wschodu. Ten otwarty układ nie dziwiłby w rezydencji położonej na dwuhektarowej posesji. Tu – na 700-metrowej działce – miło zaskakuje.
Dom jest pełen śmiałych rozwiązań i widowiskowych efektów, znanych przeciętnemu Polakowi głównie z pism wnętrzarskich. I rzeczywiście, powstawał według projektu indywidualnego. Ale już finansowe zaplecze inwestycji nie odbiegało od polskiej normy. Zbudowano go siłą jednej, a właściwie dwóch rodzin, skrupulatnie gromadząc fundusze i sprzedając dotychczasowe mieszkania. Zamieszkały w nim trzy pokolenia: Magda z Maćkiem, małżeństwo warszawiaków z trójką synów, oraz mama Maćka, dla której zaprojektowano ukryte w bryle domu, niezależne mieszkanie. Na piękną działkę na obrzeżach lasu trafili nieprzypadkowo.
Okolica była im dobrze znana – rodzice Magdy 15 lat wcześniej zbudowali niedaleko własny dom. Mnie to miejsce urzekło od pierwszej chwili – zwierza się właścicielka – był chyba koniec lata, wielkie drzewa stały całe w zieleni… Starodrzew wokół parceli jest rzeczywiście imponujący – od zachodu do granicy działki przylega wąska aleja wiekowych lip, rozmiarami i pokrojem zasługujących na miano pomników przyrody. Na szczęście trakt, który flankują, to raczej żwirowa dróżka, niż ulica – prowadzi tylko do położonych dalej, niezabudowanych działek.
Winna wyobraźnia
Jednym z wariantów, który początkowo braliśmy pod uwagę, było kupno domu do ewentualnej przebudowy – opowiadają gospodarze – ale szybko okazało się, że żaden nie daje możliwości wydzielenia odrębnego mieszkania dla mamy. Skoro pozostało budowanie od podstaw, warto było wykorzystać szansę. Włączyli więc do projektu własne pomysły, ale też rozwiązania podpatrzone w miejskich dzielnicach willowych o dobrej architekturze, na wakacyjnych wyjazdach czy u znajomych. Stąd prosta modernistyczna bryła budynku, drewniany szalunek elewacji, a we wnętrzu – dwukondygnacyjny salon z otwartą antresolą, obniżony w stosunku do pozostałej części parteru o dwa stopnie.
Skomplikowany projekt rodził się długo. Nie wszystkie propozycje architekta były przyjmowane drogą zgodnej aklamacji. Aż dziw, że po domu tego nie widać – jest spójny, konsekwentny i przejrzysty. Decyzje zapadały pod wpływem dość nieskrępowanych wyobrażeń o przyjaznej przestrzeni mieszkalnej. Stąd w domu różnice poziomów i wiele nietypowych okien, z wielkim przeszkleniem na ścianie salonu w roli głównej. Według Maćka, te „erupcje wyobraźni” bardziej świadczyły o jej braku; fantazyjne zabiegi przestrzenne skłonny jest przypisywać raczej niewiedzy i naiwności. Wszystkie niestandardowe rozwiązania kosztowały i… kosztują, choćby w postaci monstrualnych rachunków za olej opałowy po pierwszych sezonach grzewczych. Dziś do budynku, podobnie jak do sąsiednich posesji, doprowadzono już nieco tańszy gaz.