Projektantowi tego domu powiodła się trudna sztuka adaptacji nietypowej problematycznej działki, jego właścicielom zaś – niełatwe zadanie harmonijnego połączenia nowoczesnej architektury ze stylowym wnętrzem. Efekt nastrojowy i inspirujący...
Południowo-zachodnie słońce oświetla frontową elewację budynku, wyraźnie służąc jej urodzie: na niebanalnej fasadzie rysuje kreski cieni, dodaje głębi. To nie wróży dobrze – wszak od frontu mamy zwykle sień, pomieszczenia gospodarcze, najwyżej kuchnię; im światło słoneczne jest najmniej potrzebne.
Dlatego stojąc przed furtką, instynktownie oczekujemy niedużych ciemnawych wnętrz i skromnego ogródka – dom „odwrócony plecami do słońca” robi od strony ulicy wrażenie niezbyt wielkiej, za to solidnie ufortyfikowanej budowli. Zasłonięta parkanem parcela jest tu bardzo wąska – przylega do chodnika na długości ledwie 10 metrów.
Tuż za progiem, w przeszklonej sieni przychodzi te zapatrywania zrewidować. Dom jest duży – ma ok. 250 m2 powierzchni, a jego wnętrze natychmiast ujawnia otwarty charakter. Światła tu nie brakuje, jest za to w najlepszym gatunku: łagodne i rozproszone. W dodatku parter dużymi przeszkleniami otwiera się na wcale niemały ogród o łącznej powierzchni 1600 m2. Złudzeniu zamknięcia przed słońcem winne są jedynie architektoniczne sztuczki.
Dworki za burtę
Gospodarze, Hanna i Wojciech, od początku byli zdecydowani na projekt indywidualny. Wystarczyło im kilkanaście lat doświadczeń pod rygorem dawnych norm budowlanych w „typowym” bliźniaku z początku lat dziewięćdziesiątych. Nowy dom miał być wygodny i skrojony na miarę potrzeb. No i była działka – dla odmiany całkiem nietypowa, o planie nieregularnego trapezu, z wjazdem od najatrakcyjniejszej oświetleniowo, południowo-zachodniej strony.
Pierwszy architekt, z którym nawiązali kontakt, okazał się jednak zupełnie pozbawiony intuicji. W odpowiedzi na jasno wyrażone oczekiwania przedstawił sztampową koncepcję dworku, jakich wiele. Trafił kulą w płot – inwestorom nie odpowiadał ani projekt „z matrycy”, nieuwzględniający problematycznych warunków działki, ani – tym bardziej – zaproponowany styl. Banalnych dworków mieliśmy powyżej uszu – śmieje się Wojciech – naoglądaliśmy się ich dosyć, szukając inspiracji w pobliskich miejscowościach.
Los podsunął na szczęście lepsze rozwiązanie: w owym czasie niedaleko powstawał dom córki i zięcia, i choć potrzeby obu rodzin były odmienne, architektura autorstwa Jerzego Hryniewickiego przypadła do gustu także rodzicom. Dzięki inwestycji młodszego pokolenia mieli też okazję poznać sposób współpracy projektanta z klientem – i on również nie budził zastrzeżeń.
Sesje, podczas których omawiano i korygowano wstępne szkice, ciągnęły się przez kilka miesięcy. Ten okres dziś procentuje: dom w pełni respektuje wymogi otoczenia, a także potrzeby i upodobania mieszkańców.
Manewr oskrzydlający
Przestrzenne fortele, którymi posłużył się architekt, nie były sztuką dla sztuki. Miały za zadanie ukryć dużą kubaturę części mieszkalnej i obszernego podwójnego garażu w zgrabnej stylowej bryle, a przy tym oszczędzić jak najwięcej powierzchni ogrodu. I wpuścić wystarczającą ilość światła dziennego do wnętrza domu, na pozór skazanego na niedoświetlenie – jak wiadomo, ogród od wschodu srodze takie zadanie utrudnia.
Projektant złożył budynek z dwóch brył: głównej (o dwóch kondygnacjach, mieszczącej dzienną przestrzeń wspólną i „minimieszkanko” mamy gospodarza, a na piętrze strefę prywatną z sypialniami i pokojem do pracy) oraz mniejszej, jednokondygnacyjnej, w której znalazły się kuchnia i garaż ze sporą antresolą. Oba prostopadłościany, zestawione pod szerokim rozwartym kątem, opiekuńczo „oskrzydliły” ogród.
Pozwoliło to wykreować rozległą, ale przy tym osłoniętą i kameralną ostoję zieleni z dużym wygodnym tarasem. Mogą tu zajrzeć jedynie mieszkańcy sąsiadującego z posesją rzędu szeregowców, a i te widoki są skąpo dozowane przez kurtynę młodych drzew na granicy działki, które uparcie pną się w górę.
Kilka lat temu, u progu budowy, działka była pusta – nie rosło tu nic poza jednym wschodzącym dąbkiem. Gdy ruszyły roboty fundamentowe, sąsiadów ogarnął niepokój; to, co wyłaniało się z wykopu, nie kojarzyło im się z niczym znanym i… lubianym.