Czy sukces, okupiony większym trudem, smakuje lepiej? Z pewnością wiele na ten temat mogliby powiedzieć właściciele tego domu. Po dziewięciu latach ich epopeję budowlaną można uznać za zakończoną. A miało być szybko, łatwo i przyjemnie…
Można śmiało stwierdzić, że Kasi i Tadeuszowi – rodzicom dwóch nastoletnich synów – dekadę wcześniej szło jak z płatka. Ona zajmowała się domem, on rozwija ł firmę w branży instalacyjnej. Rozwijał na tyle skutecznie, że perspektywa szybkiej przeprowadzki z bloku do własnego domu wydawała się bardzo realna.
Kiedy znajomy hodowca gołębi zaczął namawiać ich na działkę w swojej okolicy, nie wahali się długo. Miejsce było ustronne, a przy tym świetnie skomunikowane ze stolicą, z przystankiem podmiejskiego autobusu niemal za płotem. Nie było nad czym dumać – spisali umowę, kupili i bez pośpiechu „zanurzyli się” w gigantycznych stosach projektów gotowych.
Przejrzeliśmy ich chyba z tysiąc – opowiada Tadeusz – W końcu Kasia, która miała bardziej sprecyzowaną wizję, wybrała ten jeden. A ja się dostosowałem.
Dom, który w planach miał 200 m² parteru i poddasza, został poddany drobnej modyfikacji: zniknął garaż, a w jego miejsce pojawiła się ogromna, ponad 100- -metrowa piwnica. Namówili mnie na nią znajomi, którzy doskonale wiedzieli, czym mnie skusić – śmieje się Tadeusz – Stół do tenisa stołowego, bilard, barek… i perspektywa długich wieczorów, spędzanych w gronie przyjaciół na sporcie i rekreacji. Tenisowego mistrza Warszawy nietrudno było przekonać, zwłaszcza że dochodził argument podziemnej, a więc cichej i bezwonnej kotłowni. Nowy „pogłębiony” projekt, po przejściu przez urzędowe sito, skierowano do realizacji.
Bez echa…
Budowę zaczęli pod koniec lata 1998 r., a przed Gwiazdką dach trzykondygnacyjnego domu pokryła już papa. Tadeusz, z racji licznych kontaktów zawodowych, nie miał problemu ze znalezieniem właściwej ekipy. Pracami dowodził dobry znajomy z Podlasia, pan Zbyszek, który miał już w dorobku kilkadziesiąt domów jednorodzinnych. Kilkunastoosobowy zespół robotników pod jego kuratelą działał sprawnie i bez kantów – w tamtych latach w branży łatwiej było o pozytywną selekcję.
W tym roku w ogrodzie po raz pierwszy zazieleniła się trawa. Tadeusz, zniechęcony grabieniem letniej działki, odgrażał się, że nic oprócz tuj tutaj nie wyrośnie. Na szczęście pojawiła się kobieca ręka, a w ślad za nią młode brzózki, wierzby i dąbek… Taras pokryto odporną chemoutwardzalną powłoką na bazie żywicy. Po oszlifowaniu betonowej wylewki ułożono jako hydroizolację płynną folię, a na niej kilka warstw żywicznej powłoki barwiącej. Poślizgom zapobiega warstwa drobnego miału kwarcowego. Szary odcień powiela kolor dachu i dobrze harmonizuje z jasną elewacją
Zbyszek wszystkie problemy wziął na siebie i rozwiązywał je bardzo skutecznie – wspomina Tadeusz. Logistyka budowy była doskonała; brygada koczowała w gołębniku tuż za płotem i co rano rozchodziła się na kilka placów budowy w okolicy. Dysponując dużą grupą robotników w promieniu jednej gminy, szef mógł działać bardzo elastycznie. W razie potrzeby – gdy np. gdzieś zaczynano wykopy, a zbierało się na deszcz – przegrupowywał ludzi, wzmacniając odcinek wymagający pośpiechu. Prowadzona tym trybem inwestycja rozwijała się niemal korespondencyjnie. Wpadałem tu nie częściej, niż raz na tydzień, a i to bardziej dla „podtrzymania konwersacji” – deklaruje gospodarz – Pierwszy etap budowy był do tego stopnia bezproblemowy, że przeminął dla nas właściwie bez echa. Każdemu życzyłbym takiej ekipy.
Trzeba przyznać, że warunki również były sprzyjające: w ogromnym wykopie, z którego ziemię wywoziło stado ciężarówek, nie pojawiła się ani kropla wody. Szef budowy, który stawiając kilka lat później własny dom musiał wykonać wokół piwnicy szczelną betonową wannę, nie mógł się nadziwić – na działce Kasi i Tadeusza grunt był zwarty i stabilny, a lustro wody podskórnej leżało gdzieś poniżej 8 metra! Tak to można budować…