– Jesienią ubiegłego roku przyjechali do nas przyjaciele z Nieborowa, którzy mają stadninę – wspomina Krystyna Archanowicz. – Kiedy odjeżdżali, koń zgubił podkowę. Myślę, że to był dobry znak! Drugi taki znak! Na początku, kiedy się tu sprowadziliśmy, ptaki uwiły gniazdo przy jednej z kolumn obok wejścia. Wszyscy znajomi orzekli, że to dobra wróżba i że będziemy tu z mężem szczęśliwi.
Mieli rację. Bełchów jest dużą wsią leżącą około 3 kilometrów od Nieborowa, a więc miejscowości słynącej z pięknego pałacu Radziwiłłów. Teren ten jest ponadto tak zwaną otuliną malowniczej Puszczy Bolimowskiej.
Poszukiwania
– Na początku lat 90. dojrzeliśmy z żoną do tego, aby zbudować dom letniskowy – mówi Aleksander Archanowicz, dyrektor do spraw rozwoju oraz pełnomocnik do spraw systemów zarządzania w firmie Daikin Aircondtioning Poland. – Kusiła nas perspektywa weekendów spędzanych na łonie przyrody. Podobnie jak spora część warszawiaków pomyśleliśmy najpierw o Mazurach.
Tam szukaliśmy miejsca, aby postawić domek, w którym moglibyśmy spędzać wolne dni od wiosny do jesieni. Znaleźliśmy, jak się nam wydawało, piękne miejsce w pobliżu jeziora, ale… No właśnie! Pojechaliśmy tam kilka razy i zaczęliśmy mieć wątpliwości.
Mazury dla mieszkańców stolicy to perspektywa przejechania 200–250 kilometrów zatłoczoną szosą i częste postoje w korkach. Krystyna i Aleksander doszli do wniosku, że jeziora na północy są piękne, ale dojechać do nich bez stresu będzie można dwa, może trzy razy w roku. A oni chcieli przecież spędzać wszystkie letnie weekendy na łonie przyrody. Oboje doszli w końcu do wniosku, że wypoczynek okupiony wielogodzinną męką mało komfortowej podróży najzwyczajniej w świecie traci sens.
– W Bełchowie mieli dom nasi warszawscy przyjaciele: profesor Akademii Muzycznej, Jerzy Romaniuk z żoną Jolantą, która wykłada na Akademii Sztuk Pięknych. To oni zaczęli namawiać nas na inwestycję w Bełchowie – wspomina Aleksander. – Odwiedziliśmy ich kilka razy i doszliśmy do wniosku, że miejsce jest naprawdę piękne. Znaleźliśmy w nim wszystko, co jest niezbędne, aby typowy mieszczuch mógł spokojnie wypoczywać: las, woda, spokój i dobre towarzystwo.
W 1993 roku Krystyna i Aleksander podjęli ostateczną decyzję i rok później kupili ziemię orną w Bełchowie. Wtedy myśleli jednak wyłącznie o domku letniskowym.
Projekt
Autorem projektu budynku był sam właściciel. Wprawdzie nigdy nie pracował jako czynny architekt, ale tajemnice tego fachu nie były i nie są mu obce. Oprócz dyplomu uzyskanego na kierunku Inżynieria Sanitarna i Wodna Politechniki Warszawskiej, Aleksander Archanowicz może się bowiem pochwalić ukończeniem studium podyplomowego na Wydziale Architektury.
Projekt przewidywał, iż na parterze będą się mieściły: duży salon połączony z kuchnią, sypialnia, łazienka oraz przedpokoik z wnęką pełniącą funkcję garderoby na okrycia wierzchnie domowników i gości. Na pierwszym piętrze autor przewidział natomiast: trzy sypialnie, garderobę i łazienkę. Pod częścią domu zaprojektowana została piwniczka z przeznaczeniem na spiżarnię, pralnię oraz miejsce zamontowania pojemnościowego podgrzewacza wody. Ostatnią kondygnację domu miał stanowić strych.
– Ponieważ w Warszawie mieszkaliśmy w betonowym bloku, to w Bełchowie chcieliśmy mieć dom drewniany. Takie było nasze pierwotne założenie. Zaprojektowałem konstrukcję z drewnianym szkieletem, ale nie zakładałem, że będzie to typowa konstrukcja kanadyjska. Jeśli już, to raczej typowo polska – śmieje się Aleksander Archanowicz.
– Konstrukcja słupowo-ryglowa, gdzie jako elementy konstrukcyjne przewidziane były bale o wymiarach 14 ´ 14 centymetrów zapowiadała się niezwykle solidnie. I właśnie ta jej solidność podsunęła nam myśl, że nasz dom wcale nie musi mieć tylko charakteru sezonowego. Doszliśmy do wniosku, że w tej okolicy przyjemnie byłoby spędzać również święta Bożego Narodzenia, zimowe ferie…
Wymagało to jednak ponownego przemyślenia założeń konstrukcyjnych. Zacząłem od tego, że przestrzeń pomiędzy słupami wypełniłem 15 centymetrami wełny mineralnej. Trochę ją sprasowało, ale dzięki temu nie było niebezpieczeństwa przesuwania się materiału ociepleniowego. Wtedy wiedziałem już, że jeśli dobrze zaprojektuję ogrzewanie, to z domu będzie można korzystać przez cały rok. To była niezwykle kusząca perspektywa, bo okolica podobała się żonie i mnie coraz bardziej. Przy wyborze sposobu ogrzewania nie miałem zbyt dużego wyboru.
W okolicy nie ma sieci gazowej. Świadomie zrezygnowałem natomiast z oleju opałowego. Rozwiązania tego rodzaju, które miałem okazję oglądać w Szwecji, nie spodobały mi się ze względu na duże zbiorniki i niezbyt przyjemne, trudne do wyeliminowania zapachy.
Ani przez chwilę nie pomyślałem też o węglu, miale lub brykietach. Cóż zatem pozostało? W zasadzie tylko ogrzewanie elektryczne. Z jednej strony jest to rozwiązanie bardzo ekologiczne, jednak…Wiele można o nim powiedzieć, ale z całą pewnością nie to, że jest tanie. Mimo to początkowo zdecydowaliśmy się właśnie na nie. Zastosowałem niezwykle wydajne grzejniki z termostatami norweskiej firmy Glamox. Po raz pierwszy pojawiły się one w wiosce olimpijskiej na igrzyskach w Lillehammer.