Okazało się, że zostaliśmy oszukani przez wykonawcę, który tak naprawdę wcale nie znał się na budowaniu, a tylko wymyślił sobie sposób na łatwe pieniądze. Wykonawca zobowiązał się, że stan surowy zamknięty naszego domu postawi w pół roku, za 100 tys. zł (w tym koszt materiałów). Dom miał mieć 120 m2 powierzchni użytkowej.
Po roku oddał nam budynek, do którego wmiędzyczasie musieliśmy dołożyć jeszcze 60 tys. zł – tłumaczył to koniecznością kupienia specjalnej zaprawy ciepłochronnej, nadproży i innych techniczne zaawansowanych materiałów. Oczy nam się otworzyły, kiedy w gazecie przeczytaliśmy, że za kwotę 160 tys. można postawić dwa takie domy.
Budynek postawiliśmy jednowarstwowy z betonu komórkowego. Po wizycie fachowców okazało się, że spoiny między bloczkami mają po 15-18 mm, a powinny mieć 3 mm. W niektórych miejscach zaprawy nie ma w ogóle, tylko są prześwity na przestrzał. Ściana szczytowa została postawiona „na słowo honoru” – zupełnie oddzielnie od reszty budynku, a łączyła się z nim jedynie na zaprawę między stropem a ustawioną na nim pierwszą warstwą bloczków. Podobnych błędów na budowie było kilkadziesiąt.
Specjaliści poradzili nam, aby „bubla” zostawić, ponieważ większości niedoróbek nie da się już poprawić lub będzie to kosztowało tyle, co postawienie domu od nowa. Sprawa o zwrot pieniędzy, rozbiórkę i usunięcie budynku oraz odszkodowanie jest nadal w sądzie. Na szczęście mamy na wszystko umowy z wykonawcą. Nadal mieszkamy w bloku i na razie nie planujemy drugiej budowy.
Ta lekcja budownictwa nauczyła nas jednego – mimo przekonania, że postawienie stanu surowego jest najłatwiejszą częścią budowy, trzeba się do tego porządnie przygotować. Zresztą, kiedy jeździmy po kraju, to widzimy liczne niewykończone domy, myślimy, że nie tylko my polegliśmy na etapie ścian.