Tyle się słyszy, że nie ma to jak duża solidna firma, że to wprawdzie więcej kosztuje, ale zapewnia i rzetelne wykonanie, i gwarancję; że duży nie może sobie pozwolić na lekceważenie klienta, bo zła opinia zepsuje mu wizerunek itp. My od początku korzystaliśmy z usług małych firm, żeby zaoszczędzić trochę grosza. W czasie wykańczania wiele prac zlecaliśmy nawet "firmom" jednoosobowym. Udało nam się - trafialiśmy na porządnych ludzi, którzy starali się jak mogli, choć nie zawsze byli w swoim fachu mistrzami. Zacięliśmy się dopiero na "dużym".
Ponieważ po drodze z mieszkania na budowę mijamy codziennie wielką hurtownię budowlaną, podkusiło nas, żeby nie szukać po małych punktach sprzedaży, tylko w niej właśnie zamówić komplet drzwi wewnętrznych. Mamy ich w domu sporo - 11 par, więc liczyliśmy na zachęcający rabat. Dodam, że jest to naprawdę znana, reklamująca się w wielu pismach, a nawet w telewizji sieciowa hurtownia (nazwy nie podaję, bo duży czasem jednak może więcej). Ogłaszają się jako firma wielobranżowa, stojąca "frontem do klienta", przyjazna i elastyczna.
Zaczęło się nie najgorzej: po tygodniu dotarł do nas umówiony wcześniej pracownik z całą walizką papierów i miarek, obmierzył wszystkie otwory drzwiowe i ściany, wspólnie z nami zastanawiał się, w którą stronę drzwi powinny się otwierać, słowem - usługa na poziomie. Zamówiliśmy, pożegnaliśmy się, czekamy. Mija jeden tydzień, drugi... W połowie trzeciego żona zadzwoniła, żeby się przypomnieć. Po następnych dwóch dniach - w końcu są, dojechały! Z dziewięciu (dwóch brakowało) rozpakowaliśmy trzy pary drzwi - nie pasują. Każde za szerokie (szerokość otworów mamy w całym domu taką samą, poza jednymi węższymi drzwiami do toalety). Trudno, myślimy, pech.
Reszty nawet nie oglądaliśmy. Zabrali, obiecali, że wrócą za dwa dni z odpowiednim kompletem. Po dziesięciu dniach (!) i trzech naszych telefonach, w końcu są (razem z naszym panem mierniczym). Przywieźli 11 par, tym razem dobrej szerokości, zabierają się za montaż, a tu znowu niespodzianka: ościeżnice są za wąskie - nie pasują do grubości muru. Kombinowali, przymierzali - nijak się nie da. Zaczyna się dyskusja. My prosimy o jak najszybsze dostarczenie towaru według zamówienia, mierniczy, który sam przecież obmierzał ściany, coś tam bełkocze o większych kosztach i zmianie warunków umowy. To znaczy, że co: pogrubiliśmy w międzyczasie mury?! No dobrze, ma być drożej, ale mają dać większy rabat.
Trzecia partia drzwi przyjeżdża po kolejnych dwóch tygodniach (musieliśmy przesunąć urlop) z inną ekipą monterską. Teraz rozpakowujemy wszystkie, żeby mieć pewność, że to te. I co się okazuje? W dwóch skrzydłach zamiast szyb z piaskowanego szkła (które zamawialiśmy) jest szklenie zwane korą dębu. To popularny wzór, ale nam się wyjątkowo nie podoba.
Nie wyobrażamy sobie takich "rzeźbionych" szybek u siebie. Okazuje się, że ktoś nie dopatrzył się w zamówieniu, a "kora" jest standardem, więc nam ją przywieźli. Piaskowane, owszem, mogą być, ale droższe. Nie wspomnę już o tym, że w drzwiach łazienkowych, zamiast zamówionych okrągłych otworków wentylacyjnych z tulejkami, są prostokątne kratki - jak w bloku.
Nasza cierpliwość jest już na wyczerpaniu, jedziemy więc razem do składu, żeby odnaleźć naszego mierniczego, który przyjmował zamówienie. Po dłuższych poszukiwaniach okazuje się, że człowiek już tam nie pracuje, bo "okazał się nieprofesjonalny". Tymczasem profesjonalny kierownik działu informuje nas, że nie ma możliwości zamiany, bo szyby takie jak chcemy robione są w większych partiach na zamówienie, więc jeśli mamy ochotę, możemy sobie je dokupić i poczekać dwa miesiące.
A oni i tak "kory dębu" od nas nie odbiorą, bo nie ma podstaw - w zamówieniu nie zaznaczono rodzaju szklenia. Faktycznie, umawialiśmy się ustnie. Było tyle szczegółów do ustalenia, że zapis o szybach nam umknął. Uważamy jednak, że to absolutny skandal. Po tylu błędach z ich strony, tłumaczenie, że "tamten pan już tu nie pracuje", to dno nieprofesjonalizmu.
Na szczęście żona pochodzi z miasteczka, które jest siedzibą producenta naszych nieszczęsnych drzwi. Pożeniliśmy więc wakacyjną wizytę u jej rodziny z odwiedzinami w firmie. Potraktowano nas dobrze, wysłuchano i wreszcie... zadziałano. To jednak tragikomiczne, że w tak błahej sprawie pomogła dopiero interwencja w centrali producenta, na drugim końcu Polski. Straciliśmy ponad dwa miesiące na rzecz najbanalniejszą w świecie. W końcu z ulgą udało nam się zamknąć za problemem drzwi. Ale naszą ulubioną hurtownię omijamy odtąd bardzo dużym łukiem. I mamy nieodparte wrażenie, że rzeczywiście stoi ona czymś do klienta, ale nie jest to "front", o nie!
Stanisław z Ziemi Toruńskiej