Sprzedający mieszkał już w drugiej połówce, bardzo namawiał, uroki życia w tym miejscu i sam dom zachwalał. Kupiliśmy go za niemałą sumę w przekonaniu, że lada chwila – na tygodniach – do budynku będzie doprowadzony gazociąg. Tak twierdził nasz sąsiad, który osobiście sprawę załatwiał.
Pokazał nam przed sprzedażą komplet papierów, oświadczeń sąsiadów (którzy mieli partycypować w przedsięwzięciu), dał nam je nawet na jeden wieczór do przeczytania twierdząc, że z zakładem gazowym wszystko jest już załatwione i teraz czekamy na przybycie ekipy wykonawczej. Dokumenty rzeczywiście wyglądały przekonywująco, przejrzeliśmy je dokładnie, ale do głowy nam nie przyszło, żeby sprawdzać ich autentyczność, aktualność czy przydatność.
Kiedy już staliśmy się właścicielami połowy domu, a prace wykończeniowe postępowały i na przeprowadzkę były realne widoki, okazało się, że oczekiwanie na gaz się przedłuża. Gdy przedłużyło się o kolejne półtora miesiąca, przycisnęliśmy sąsiada, który przyznał się, że są pewne problemy.
Mianowicie jeden z „udziałowców” pół roku temu zginął w wypadku, a że był to człowiek samotny, więc sprawę sukcesji po nim nie wiadomo jak zacząć, a jeśli nawet – to może się ciągnąć latami. Okazało się też, że oświadczenia pozostałych, których wymagał dostawca gazu, są nieprzydatne, bo nie mają formy aktu notarialnego. A zebrać wszystkich jednocześnie i namówić na wizytę u notariusza będzie trudno, bo oni już dawno grzeją olejem albo prądem i tak bardzo im nie zależy.
W końcu sąsiad pod naszą silną presją obiecał, że sprawy ruszą z kopyta. Rzeczywiście, tydzień później pojawił się u nas wykonawca, który za umówioną wcześniej kwotę (wcale niemałą, ale trudno!) miał ułożyć 60 m gazociągu i wyprowadzić nam wszystkim przyłącza z domów do płotów, a także pozałatwiać formalności. Dostał zaliczkę i zaczął od przyłączy. Gdy dotarł do ulicy, stwierdził, że był przekonany o tym, iż gaz jest w ulicy, a skoro jeszcze te 60 m… to będzie o wiele drożej. Traciliśmy już cierpliwość, powinno się go przepędzić, ale nie było dla niego alternatywy.
Nastąpiła znów seria ostrych rozmów z sąsiadem i ze znalezionym przez niego fachowcem. W efekcie człowiek trochę spuścił z tonu i zdecydował się za mniejszą kwotę gazociąg w ulicy położyć. Sprowadził czteroosobową ekipę, jak mówił – „swoją firmę”. Zaczęli kopać po dwóch, z przeciwległych krańców ulicy.
Wszyscy byliśmy wtedy w biurach, więc nikt prac nie nadzorował. Gdy wróciliśmy, okazało się, że ci z północy kopią po lewej stronie drogi, ci z południa – po prawej. Bogowie! Ręce nam opadły. I ta „firma” miała za nas załatwiać formalności!
Dziś minęło 5 miesięcy, wykonawcy plac budowy porzucili (może na szczęście), a gazu jak nie było, tak nie ma. Robi się zimno, kominek przestaje wystarczać. Dobrze, że nie mamy dzieci, ale jesteśmy już niemłodzi i dla nas to duży dyskomfort. Czujemy się oszukani przez sąsiada, który wcisnął nam taki bubel. Być może wykazaliśmy zbyt mało dociekliwości. Ale na Boga, wydawało nam się oczywiste, że skoro człowiek będzie mieszkał z nami przez ścianę, to nas nie oszuka. A jemu był potrzebny doraźny przypływ gotówki na kolejne interesy. Stosunki dobrosąsiedzkie miał za nic. Tym razem ludzka głupota i nieuczciwość przerosła naszą wyobraźnię.