Była w nim również część dotycząca rozprowadzenia instalacji elektrycznej. Ponieważ projekt w całości nam odpowiadał i oprócz rezygnacji z lukarn niczego w nim nie zmienialiśmy, uznaliśmy, że w założeniach elektrycznych też niczego przeprojektowywać nie trzeba. Wręczyliśmy rysunki elektrykowi i kazaliśmy mu wszystko rozprowadzić zgodnie z założeniami. Mocno oponował, proponując żebyśmy wspólnie jeszcze raz dokładnie się zastanowili, jak chcemy urządzić dom i co, gdzie podłączyć. Uznaliśmy, że jest to zupełnie niepotrzebnie i denerwowaliśmy się kiedy co jakiś czas próbował namówić nas na dodatkowy kinkiet, lampy na tarasie czy więcej gniazdek.
Wprowadziliśmy się pod koniec wiosny i dopiero na jesieni odkryliśmy, że młody fachowiec miał rację. W domu jest zdecydowanie za ciemno. Nie pomaga założenie żyrandoli na kilka żarówek, ponieważ zbyt mocne światło w jednym punkcie po prostu oślepia. Projekt naszej instalacji zrobił chyba ktoś z początku XX wieku! Wkuchni z jadalnią wielkości 24 m2, zaprojektował tylko jedno światło górne i cztery kontakty. A my nie zwróciliśmy na to uwagi, bo w blokowej kuchni wielkości 7,5 m2 jedno światło było czymś naturalnym.
Myśleliśmy, że sytuację uratują halogeny zamontowane pod szafkami, ale dają one niezbyt przyjemne światło, które odbija się od blatów – wybraliśmy lakierowane, bardzo błyszczące tworzywo sztuczne. Światła brakuje w całym domu, ratujemy się więc lampami stojącymi, ale to z kolei zabieram nam gniazdka, których też mamy za mało jak na liczbę koniecznych do podłączenia urządzeń. W efekcie wszędzie mamy listwy i rozgałęziacze, co wygląda fatalnie.
Dziś wiemy, że dobry elektryk z doświadczeniem, znajomością nowinek i własnymi pomysłami jest na wagę złota.