Lampy kupowaliśmy zarówno w marketach budowlanych, jak i eleganckich sklepach. Przede wszystkim wybieraliśmy je ze względu na wygląd. I stąd, np. w sypialni mamy żyrandol z kolorowych szkiełek - efektowny w dzień, wieczorem nie nadaje się do niczego, ponieważ można włożyć do niego jedynie żarówkę 40 W.
W pokojach zamontowaliśmy żyrandole kolorowe z blaszanymi kloszami, które świecą tylko w dół i lekko na boki. W sypialniach dzieci założyliśmy światła na szynach przy samym suficie, też z metalowymi kloszami. W efekcie zyskaliśmy coś w rodzaju punktowego oświetlania, które męczy oczy kontrastowym światłocieniem - np. środek pokoju jest oświetlony, a w kątach panuje półmrok.
Dla odmiany w kuchni i przedpokoju zamocowaliśmy lampy górne, boczne i halogeny. Ponieważ w tych pomieszczeniach mamy wszystko błyszczące i w bardzo jasnych kolorach, światło odbija się i robi złe wrażenie. Architekt wnętrz zaproponował nam zamianę całego oświetlenia na mocniejsze, z kloszami z mlecznego szkła, a w kuchni i przedpokoju specjalne plafony z grubym szkłem, które rozproszą światło i upodobnią do naturalnego. Nie jesteśmy też zadowoleni z halogenów.
Zainwestowaliśmy w śliczny zestaw łazienkowy - dwa kinkiety i poczwórne oświetlenie górne (koszt 420 zł). Sześć firmowych halogenów kosztowało nas dodatkowo 220 zł (!) w dodatku trzy przepaliły się po pierwszym tygodniu. Kupiliśmy podróbki za kilkanaście zł. Trzymają się do tej pory, ale i tak uznaliśmy, że halogeny są dla nas za drogie.
Po wymianie całe poprzednie oświetlenie zamierzamy sprzedać na Allegro, żeby przynajmniej częściowo odzyskać koszty pierwszej inwestycji. Jeszcze jednym błędem z naszej strony było pominięcie oświetlenia we wnękach na szafy. Mają one 110 cm głębokości i powinny mieć własne lampki, bo światło z korytarza nie wystarcza.
Monika i Jan
fot. otwierająca: Pexels / pixabay.com