Studencki upór

Print image
Copy link image
time image Artykuł na: 17-22 minuty
Studencki upór
Gdy ruszała budowa, zrobili z tektury makietę przyszłego domu i pokazali ją rodzinie. „Oj, ale kiedy to będzie, drogie dzieci?” - usłyszeli w odpowiedzi. Zacisnęli zęby, zacisnęli pasa i dalej robili swoje. I choć od chwili powstania tekturowego prototypu do narodzin jego murowanego odpowiednika upłynęły trzy budowlane sezony, we własnym domu zdążyli zamieszkać jeszcze przed trzydziestką.

Studencki upór Kiedy coś sobie postanowię, dążę do tego wszelkimi siłami – mówi Ania – a mój mąż Michał twierdzi, że zawsze marzyłam o małym białym domku z... dziesięcioma pokojami. I prawie się udało: „mały domek” jest, owszem, biały, a liczba pokoi – jeśli uwzględnić niewykończony jeszcze salon kąpielowy, ponad 20-metrowy hol i np. spiżarnię – zbliża się do tej wymarzonej.

 

Tęsknotę za własnym domem Ania wyniosła z dwupokojowego mieszkania w bloku, gdzie dużo się mówiło o polskiej tradycji, o tym, że dom to prawdziwe miejsce do życia. Długie rozmowy z mamą wpoiły jej też zamiłowanie do rodzimego dworkowego stylu; w wyobrażeniach nastolatki biały domek oblekał się więc w coraz wyraźniejszą formę.

Grosz do grosza

Ania i Michał zaczęli się spotykać w latach 90., jeszcze w liceum. Ponieważ wiecznie brakowało im funduszy na kino czy teatr, w wolnym czasie chwytali się rozmaitych dorywczych zajęć. Celował w tym Michał sprawnie wykorzystując okazje, jakie stwarzał młody wolny rynek. Po zajęciach, korzystając ze zdezelowanego roweru, dostarczał do sklepów farby i lakiery (dziś sam prowadzi podobny sklep), a piechotą roznosił ulotki i plakaty.

Świecznik Pomagała mu w tym Ania, która równocześnie prowadziła dyplomatyczną kampanię na rzecz budowy małego białego domku. Mijały miesiące, kina i teatry zmieniały repertuar, a oni zbierali grosz do grosza, gromadząc fundusze. W ten sposób upłynęło siedem lat, podczas których rozpoczęli studia i zdecydowali o tym, że resztę życia chcą spędzić razem.

Po ślubie zamieszkali u mamy Ani, co przy jej pomocy i niezłych zarobkach obojga - łączyli bowiem pracę ze studiowaniem - pozwoliło im odłożyć całkiem pokaźną sumę. Gdy rok później nadarzyła się okazja zaciągnięcia prywatnej pożyczki, przeliczyli oszczędności, uruchomili dwa studenckie kredyty i zebrany w ten sposób kapitał wydali na własny rocznicowy prezent. Wybrali nie egzotyczną podróż, ale niewielką kawalerkę i - na osłodę - ponad 1000-metrową działkę budowlaną w granicach „zielonej” Warszawy, na północ od miasta. Mieli wtedy oboje po 24 lata.

Prostokątna działka przylegająca krótszym bokiem do ulicy, czy raczej miedzy, była pustym porolnym ugorem. Wokół niej stało parę kilkuletnich domów, kolejne rosły w oddali. W podjęciu decyzji pomogli budujący się kilkaset metrów dalej sąsiedzi. Kupujcie – namawiali – Tu jest cisza i spokój, a obok mamy nawet jezioro. Rozkochanemu w Mazurach Michałowi taka informacja wystarczyła; natychmiast zaciągnął żonę nad brzeg półtorakilometrowego akwenu i wsadził na łódkę z wypożyczalni. Klamka zapadła.

Dom od strony ogrodu  
 Dom od strony ogrodu

O działce wiedziała mama Ani, przed którą nie udało się ukryć gorączkowych rozmów, telefonów i rosnącej sterty katalogów z projektami. Pozostałych członków obu rodzin zaproszono „na gotowe”, czyli na wizytowanie zakupionego już placu.

Dom z Mazur

Ścieżka, którą przyszło im przebyć w poszukiwaniu odpowiedniego projektu, okazała się bardzo typowa. O ile rozkład wnętrz pasował jak ulał, o tyle nie do przyjęcia była bryła budynku - lub odwrotnie. Było lato; znużeni bezowocnymi poszukiwaniami wyjechali nad jeziora. I tam, któregoś ze słonecznych dni, gdy Michał oddawał się wędkowaniu, Ania leżąc na pokładzie zaczęła szkicować plan ich przyszłego domu. Po powrocie z urlopu dzięki pomocy znajomego brokera (pracowała wtedy w branży ubezpieczeniowej) nawiązała kontakt z architektem.

Człowiek ten, który w swoim dorobku miał m.in. siedzibę znanego aktora, opracował na podstawie „mazurskiej” koncepcji projekt o powierzchni wywoławczej 450 m2! Nie chodziło jednak o rezydencję dla gwiazdy, ale o dom jednorodzinny dla dwojga młodych ludzi, rozpoczęto więc okrajanie metrażu. Zrezygnowali z piwnicy i planowanego wcześniej basenu; z elementów luksusowych ostała się do dziś jedynie sauna (a raczej podłączenie pod nią). Stanęło na ok. 320 m2 powierzchni. Cena dokumentacji nieznacznie tylko przewyższyła koszt projektu typowego, a dodatkową zaletą sytuacji było to, że architekt zdecydował się poprowadzić inwestycję w randze kierownika budowy.

Zakrapiany stan surowy

Pierwszą łopatę wbito w ziemię wiosną 2001 r. Przez kilka miesięcy wszystko szło bez zarzutu: materiały docierały na czas, a projektant panował nad robotnikami i postępem prac. Kłopoty zaczęły się na etapie stawiania więźby dachowej . Gdy po dwóch tygodniach urlopu Ania i Michał wrócili na budowę, zastali suto zakrapianą imprezę, a na dachu niewiele więcej niż przed wyjazdem.

Był wieczór; w ciemnościach obejrzeli więźbę i doszli do wniosku, że coś się nie zgadza. Coś tu nie pasuje – pomyślałam. To nie ten dom – wspomina Ania – ale było ciemno, a budynek wysoki; może się mylę. Jednak miała rację; efekt oględzin za dnia był bezdyskusyjny: połacie dachu miały zbyt mały spadek, a cała konstrukcja była o jakieś 1,5 m za niska. Panowie mimo kaca zmuszeni byli rozebrać swoje dzieło i postawić od nowa, łącznie ze ścianką kolankową.

Od tamtej pory stosunki z wykonawcą układały się coraz gorzej. Mimo że nadzorujący budowę architekt robił co mógł, przyjeżdżając codziennie bladym świtem z dalekiej Leśnej Podkowy, budowlańcy nie palili się do roboty, równo o 16 odgwizdując fajrant i odkorkowując butelki. Ucichły też głosy sąsiadów, którzy przez pierwsze tygodnie nie ustawali w zachwytach: A skąd wy macie takich fachowców? Jak oni szybko i solidnie pracują!

 

Jadalnia   Kuchnia  Jadalnię w przestronnym wykuszu łączy z dużą kuchnią szerokie, obramowane drewnem przejście. 


Budowa postępowała więc powoli, ale „jakoś to szło”. Inwestorów na szczęście nie gonił czas. Mieszkali u mamy Ani, a wynajmowana kawalerka zapewniała regularny zastrzyk gotówki. Oboje liczyli się zresztą z tym, że mogą nie dać rady i niedokończony dom trzeba będzie sprzedać. Taka perspektywa nie wydawała się dramatyczna – byli przecież młodzi. Przysłowiową ostatnią kroplą stała się kwestia pokrycia dachu.

Poradnik
Cenisz nasze porady? Możesz otrzymywać najnowsze w każdy czwartek!
Fragment witrażu przy drzwiach wejściowych  
 Fragment witrażu przy drzwiach wejściowych

Projektant przewidział , która jednak nie podobała się Ani. Michała – jak to mężczyznę - przekonywały argumenty ekonomiczne. Któregoś dnia żona zaprosiła mnie do knajpki i uruchomiła swoje talenty dyplomatyczne: z dachówką byłoby tak ładnie, nie sądzisz? W interesie tej dachówki przelało się trochę piwa, ale dałem się przekonać. Michał, zanim podjął decyzję, przeprowadził jeszcze wywiad rynkowy na temat kosztów. Okazało się, że pokrycie blachą ich kopertowego dachu z dwiema lukarnami i zadaszonym gankiem wyprodukowałoby wiele bezużytecznych odpadów. Różnica wydatków na materiał nie byłaby w efekcie znacząca.

Gdy zapadła decyzja, narodził się nowy problem: okoniem stanęli wykonawcy, żądając wysokiej dopłaty za robociznę. Jak się później okazało, z dachówkami umiał się obchodzić tylko jeden majster; reszta pełniła role pomagierów. Krycie dachu prowadzone takim trybem wlokło się w nieskończoność, a dom powinien zostać zadaszony przed zimą. Po upływie półtora miesiąca, w grudniu, przy pierwszym śniegu robotnicy zeszli z dachu, pozostawiając masę drobnych niedoróbek. Wiosną wiele trudu kosztowało ściągnięcie ich z powrotem do poprawek. Na tym mozolna współpraca się zakończyła.

„Zwały” przeciwpowodziowe

Jesienią, jeszcze podczas wznoszenia ścian, działka ukazała inwestorom nowe oblicze. Okazało się, że podczas deszczu spływają na nią wszystkie okoliczne wody. Winny temu był poziom gruntu, niższy niż na sąsiednich parcelach. Należało obsypać dom ziemią. Przyjechała jedna i druga wywrotka, Michał rozgarnął zawartość, a ziemi – która w końcu kosztuje - jakoś nie przybyło. Kiedy któregoś wieczoru zauważyłem przejeżdżającą, pełną ziemi tatrę, postanowiłem łapać okazję – wspomina. Kierowca chętnie umówił się na cztery ciężarówki za bardzo niską cenę. Było ciemno, więc Michał na wszelki wypadek wspiął się na skrzynię i zbadał jakość surowca. Po mieszczańsku: nie sól, nie piasek – więc ziemia dobra.

 

Rozległy zadaszony taras z zejściem do ogrodu na obie strony   Rozległy zadaszony taras z zejściem do ogrodu na obie strony  Rozległy zadaszony taras z zejściem do ogrodu na obie strony 

Kiedy następnego dnia przyjechał obejrzeć swój nowy nabytek, nie dał rady wbić w hałdę łopaty. Dostali „w promocji” kilkanaście ton czystej, zbitej w beton gliny! Po deszczu chodziło się po tym jak po wielkiej skórce od banana – opowiadają ze śmiechem. Gospodarkę wodną na działce uporządkowało dopiero posianie trawy. Dziś trawnik wchłania nadmiar wody, a glina świetnie ją przechowuje – można rzadziej podlewać.

Nowe życie

Dom wykańczały poszczególne wyspecjalizowane ekipy. Na tym etapie główny ciężar organizacyjny spoczywał na Michale, który łączył pracę ze studiowaniem i nadzorowaniem budowy. Ania kończyła Wyższą Szkołę Handlu i Prawa, która poza lepszym startem w zawodzie zapewniła im również.... efektywne ogrzewanie. Byliśmy właśnie na etapie wyboru kotłowni, gdy na zajęciach usłyszałam, jak jedna z koleżanek omawia jakiś problem na przykładzie kotła kondensacyjnego. Natychmiast włączyła mi się lampka alarmowa. Na przerwie złapałam ją i wypytałam o szczegóły. Okazało się, że jej przyjaciel prowadzi w Płońsku sklep z urządzeniami grzewczymi. Kontakt okazał się bardzo cenny.

 

Salon z eleganckim marmurowym kominkiem   Salon z eleganckim marmurowym kominkiem  Salon z eleganckim marmurowym kominkiem 

Szybko doszli do porozumienia z równie młodym jak oni człowiekiem, który pomógł im dobrać najodpowiedniejszy kocioł gazowy i skompletować osprzęt, a także zainstalował i uruchomił całą kotłownię. Instalację elektryczną kładli sami pod nadzorem i z pomocą krewnego – elektrotechnika. Była zima, w domu bez okien grabiały ręce. Panowie ze zdumieniem obserwowali, jak cały przywożony na budowę prowiant pochłania Ania. Byłam straszliwie zmęczona i wiecznie głodna – opowiada - ale ponieważ robota przy rozplataniu zamarzniętych kabli była ciężka, a nikt mnie nie oszczędzał, myślałam, że to naturalne. Za którymś razem przysiadłam na stercie styropianu, rozmarzyłam się o tym, jak tu będzie kiedyś – przy rozpalonym kominku – i... zasnęłam jak kamień.

W ten sposób na świecie zapowiedziała się córeczka, Basia. Ten doniosły fakt wpłynął na zmianę planów - trzeba było wyprowadzić się od mamy do kawalerki, a doprowadzenie budowy do końca stało się koniecznością. Na własnych 30 metrach pomieszkali jeszcze przez rok; tam urodziła się Basia, stamtąd też prowadzili końcówkę prac. Ania, pomiędzy zupkami a pieluchami, projektowała zabudowę kuchni, Michał dzień w dzień kontrolował wykonawców, dowoził materiały i elementy wyposażenia.

 

Zarówno fasada domu, jak i jego elewacje ogrodowe zostały zaprojektowane z dużym rozmachem   Zarówno fasada domu, jak i jego elewacje ogrodowe zostały zaprojektowane z dużym rozmachem   Zarówno fasada domu, jak i jego elewacje ogrodowe zostały zaprojektowane z dużym rozmachem  
 Zarówno fasada domu, jak i jego elewacje ogrodowe zostały zaprojektowane z dużym rozmachem

Wprowadzili się w 2003 roku. Po dwóch sezonach dom wzniesiony z pustaka max ocieplonego 15 cm zdał egzamin eksploatacyjny na piątkę: w obu latach roczny koszt ogrzewania nieznacznie przekroczył 2000 zł. Na poddaszu brakuje jeszcze podłóg, więc rodzina mieszka (i grzeje) tylko na parterze, jednak jego duża kubatura stanowi dla wiszącego kondensacyjnego Vaillanta wystarczające wyzwanie. W zimne dni swoje dokłada też wymarzony marmurowy kominek z rozprowadzeniem ciepłego powietrza.

Dziś, gdy sięgają pamięcią wstecz, oboje nie mogą się nadziwić, że w szalonych młodych latach postawili sobie taki cel, a zwłaszcza, że udało im się zmobilizować wszystkie siły i środki, aby go osiągnąć. Nikt im nie doradzał, nikt nie pomagał, co więcej, poza mamą Ani mało kto o wszystkim wiedział. Kusiły podróże, szybkie samochody i inne szybko zbywalne dobra, a oni z uporem zmierzali w jednym kierunku. Dzięki temu dziś w porównaniu z rówieśnikami są „do przodu”. Basia biega po ogrodzie i zrywa zasadzone przez Anię poziomki, podczas gdy jej rodzice oddychają pełną piersią, przyglądając się jak rosną ich własne drzewa. A na wykończenie i remont spartaczonego tarasu nad garażem mają mnóstwo czasu – są przecież tacy młodzi.

Agnieszka Rezler

Zdjecia: autorka

Zdaniem naszych Czytelników

Gość asia

01 Jun 2009, 16:11

fajnie ,tylko pozazdrościć wytrwałości w dążeniu do marzeń...jak mi się też uda dam znać:)

Wiecej na Forum BudujemyDom.pl

Dodaj komentarz

Skomentuj artykuł
time image
time image
Zobacz inne artykuły
Poradnik
Cenisz nasze porady? Możesz otrzymywać najnowsze w każdy czwartek!