Dom z wieżyczką czyli architekt dogaduje się z inwestorem

Dom z wieżyczką czyli architekt dogaduje się z inwestorem
Jak zbudować duży, cichy dom i ukryć go na działce o szerokości 19 m, w sąsiedztwie bardzo ruchliwej drogi? Z architektem Mikołajem Rakiem rozmawia Marek Żelkowski.
Mikołaj Rek Mikołaj Rek: W okresie studiów uzyskał stypendium rządu francuskiego w Wyższej Szkole Architektury Paris- Conflans w Charenton-le-Pont. W ramach praktyki zawodowej organizowanej przez I.A.S.T., brał udział w pracach związanych z budową Uniwersytetu Katalońskiego w Barcelonie. Studia ukończył w 1993 r. Jego praca dyplomowa pod kierunkiem profesora Marka Budzyńskiego uzyskała nagrodę prezydenta Warszawy.

 

Uczestniczył w projektowaniu gmachów: Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego oraz Sądu Najwyższego. W latach 2001– 2003 był asystentem w Katedrze Projektowania Miejskiego profesora Marka Budzyńskiego, na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej. Od 2006 roku prowadzi własną firmę. Laureat wielu nagród konkursowych m.in. za projekt Domu Kultury KADR w Warszawie

Marek Żelkowski: Ten podwarszawski dom musiał być sporym wyzwaniem?

 

Mikołaj Rek: Owszem! Ale największym problemem nie była wcale bryła budynku. Przede wszystkim trzeba było wziąć pod uwagę niekorzystne położenie działki. To właśnie ono powodowało wiele ograniczeń i wręcz narzucało pewne rozwiązania… zarówno przestrzenne, jak i architektoniczne.

 

Co Pan ma na myśli, mówiąc o niekorzystnym położeniu?

 

Bliskość bardzo ruchliwej drogi o międzynarodowym znaczeniu i ogromnym, całodobowym ruchu. Takie sąsiedztwo od południa trudno uznać za wymarzone. Nieustanny huk przejeżdżających samochodów… koszmar! Barierą chroniącą przed hałasem miała być konstrukcja domu oraz ogród. Stąd podstawowe założenie nieeksponowania domu, ale jego ukrycia za pasem zieleni. Inwestorzy uznali to za świetny pomysł, kierując się jeszcze jedną przesłanką.

 

Nie zależało im, aby duży i nowoczesny dom rzucał się w oczy. Dodatkowym utrudnieniem, które należało uwzględnić podczas projektowania, był fakt, iż działka zwężała się w kierunku północnym. W miejscu, w którym miał stanąć dom jej szerokość wynosiła zaledwie 19 metrów. Tym, trzeba przyznać niełatwym, uwarunkowaniom podporządkowany był cały proces projektowania.

Dom z wieżyczką
(fot. www.archirek.pl)
Rzut parteru
 Rzut parteru
Rzut piętra
 Rzut piętra

A kim byli inwestorzy?

 

Dom zamówili młodzi ludzie, wówczas jeszcze bezdzietni. Zależało im na tym, aby projekt był ekskluzywny i niebanalny. Początkowo całkowita powierzchnia domu miała wynosić 250 m2 plus garaż. Później podczas „ucierania się projektu” ten spory metraż zmniejszył się nieco. W sumie jednak niewiele, bo obecnie liczy on 213 m2, a z dwustanowiskowym garażem około 251 m2. Dom musiał być elegancki. Osobom, które zamówiły projekt, bardzo zależało na części reprezentacyjnej i mocno podkreślały jej znaczenie.

 

Dom jest rozbudowany, składa się z kilku brył. Skąd pomysł na taką architekturę?

 

Zanim przystąpiłem do pracy nad tym zleceniem, przez jakiś czas szukałem inspiracji. W pewnym momencie przypomniał mi się projekt, który poznałem jeszcze w okresie studiów. Był to dom zaprojektowany na międzynarodowy konkurs La Casa Più Bella del Mondo przez architektów Janusza Kaczorka i Piotra Szaroszyka. Warto podkreślić, że autorzy ów konkurs wygrali! Bryła przedstawiona przez polskich projektantów zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Chyba nie będzie przesadą, jeśli powiem, że zaproponowane przez nich spojrzenie na architekturę bardzo mocno wpłynęło na mój rozwój twórczy.

Okrągła klatka schodowa stała sie główną osią całego budynku
Okrągła klatka schodowa stała sie główną osią całego budynku (fot. www.archirek.pl)

W przypadku podwarszawskiego domu, o którym rozmawiamy, poszedłem tropem Kaczorka i Szaroszyka. Postanowiłem znaleźć indywidualne, charakterystyczne dla danej okolicy cechy budownictwa. To obrzeża Warszawy, a zatem nieco tradycji wiejskiej chałupy, ale także znaczące wpływy budownictwa miejskiego… Postanowiłem połączyć trzy, niejako krzyżujące się ze sobą, bryły.

 

Pierwsza z nich – podstawowa jest prosta i wydłużona. Przykrywa ją dwuspadowy dach o niewielkim kącie nachylenia. Uzupełnieniem jest bryła druga, która niejako „przecina” pierwszą. W centrum tego układu umieściłem okrągłą klatkę schodową, która stała się główną osią całego budynku.

 

Od strony północnej pojawiła się jeszcze trzecia bryła – garaż. Na dachu tej parterowej części usytuowany został duży taras. Co ważne, jest on położony od „cichej”, północnej strony. To doskonałe miejsce na popołudniowy relaks. Nie ma tam upału, a zachodnie światło stwarza przyjemną, spokojną atmosferę.

 

Inwestorzy przyjęli Pana koncepcję bez zastrzeżeń?

 

Właściwie tak! Bez większych kłopotów zdołałem ich przekonać do idei tego projektu. Jednak podczas prac projektowych pojawiły się dwa dosyć niespodziewane życzenia.

 

Pierwsze, w domu miała pojawić się wieżyczka z jednym pomieszczeniem na szczycie.
Przeznaczenie tego pokoiku na trzeciej kondygnacji nie było ściśle określone. Kiedy próbowałem drążyć temat, okazało się, że „to dopiero się wymyśli”, ale wieżyczka ma być! Na szczęście nie było większego problemu z wkomponowaniem jej w bryłę domu. Stanowi ona po prostu przedłużenie klatki schodowej, która nie kończy się na piętrze. Schodami można wspiąć się wyżej, właśnie na szczyt owej wieżyczki.

 

Drugie niespodziewane zamówienie pojawiło się już pod koniec prac projektowych. Pani domu stwierdziła, że oprócz wszystkich okien i przeszkleń, które są w sypialni, bardzo chce mieć tam skosy dachowe z oknem połaciowym. Problem polegał na tym, że pierwotnie strop miał być w tym miejscu niemal zupełnie płaski.

Na życzenie specjalne wkomponowano w bryłę domu wieżyczkę z pokoikiem na trzeciej kondygnacji Duże, kręcone schody prowadzą na piętro i do wieży
(fot. www.archirek.pl)
Na życzenie specjalne wkomponowano w bryłę domu wieżyczkę z pokoikiem na trzeciej kondygnacjiDuże, kręcone schody prowadzą na piętro i do wieży

Koncepcja tej części domu „sypnęła się” zatem?

 

Nie ujmowałbym tego aż tak dramatycznie. Kondygnacja została po prostu lekko podniesiona w stosunku do bryły całego budynku i wciśnięta pod skośny dach. Pani domu dostała wymarzone okno, a budynek… w sumie zyskał na zmianie. Podniesienie kondygnacji spowodowało bowiem również podniesienie stropu nad salonem. A pomieszczenie o wysokości 3,60 naprawdę robi duże wrażenie. Tym bardziej że salon znajduje się od południa.

 

Od ogrodu oddziela go… ogród zimowy. Jest dosyć duży. Może nie tyle powierzchniowo, co kubaturowo. W dodatkowy sposób zabezpiecza to miejsce spotkań, jakim jest salon, przed hałasem dochodzącym z pobliskiej drogi. W ten sam sposób chroniona jest także sypialnia. Jej okno wychodzi również na ogród zimowy. Dzięki temu pomieszczenie jest dobrze oświetlone południowym światłem, a jednocześnie zabezpieczone podwójną barierą przed decybelami.

Salon o wysokości 3,60 m od ogrodu oddziela... ogród zimowy
Salon o wysokości 3,60 m od ogrodu oddziela... ogród zimowy (fot. www.archirek.pl)

Skoro już jesteśmy przy niespodziewanych życzeniach klientów. Proszę opowiedzieć, jak wygląda proces dogadywania się z inwestorem? Rządzą nim jakieś reguły?

 

Bardzo często podczas pierwszych rozmów z architektem klienci nie zdradzają wszystkich swoich oczekiwań i marzeń. Być może nie potrafią jeszcze przełamać bariery wstydu, skrępowania, nieufności. Dopiero po dłuższym czasie, po kilku, a często po kilkunastu spotkaniach zaczynają mówić, na czym naprawdę im zależy. Zdarza się to na tyle często, że przyjąłem to jako pewną regułę w kontaktach z inwestorami.

 

Muszę też powiedzieć, że architekt, bez żadnej przesady, gra często rolę psychologa. Aby spełnić życzenia inwestora, wchodzi się czasem w jego prywatny… właściwie nawet intymny świat. Klienci nie muszą nawet wszystkiego werbalizować. Na podstawie wymagań, jakie stawiają, bez najmniejszego trudu można określić na przykład… relacje pomiędzy poszczególnymi członkami rodziny.

 

Wrócę jeszcze do negocjacji z inwestorem. Da się wyróżnić w tych kontaktach jakieś etapy?

 

Oczywiście. Pierwszy etap nazwałbym – delikatnym węszeniem. Warto sobie uświadomić, że projekt indywidualny to ryzyko zarówno dla inwestora, jak i dla architekta. Przecież ci ludzie, nie znając się nawzajem, podejmują trud stworzenia czegoś nowego, oryginalnego. Niezbędne jest zatem, aby „złapać kontakt” i próbować znaleźć wspólną drogę. Po etapie pierwszym pojawia się czas zgłaszania oczekiwań przez nieco już ośmielonego inwestora. Gotowa jest już wówczas wstępna koncepcja projektu i reakcje są bardzo różne. Od entuzjazmu i drobnych poprawek, po dystans i stwierdzenia w stylu: „to nie jest to, o czym myślałem”.

 

W tym drugim przypadku rola architekta polega na zorientowaniu się, czy inwestorskie „nie” pojawiło się dlatego, iż projekt rzeczywiście nie odpowiada gustowi zleceniodawcy, czy też może wzięło się z zaskoczenia wywołanego zaproponowanym rozwiązaniem. To jednocześnie punkt wyjścia do dalszych rozmów. Oczekiwania klienta można przecież określić przez negację. Trochę na zasadzie: „może nie wiem czego chcę, ale tego nie chcę na pewno!”. To również ważne informacje dla architekta.

 

Zatem najważniejsze zadanie to dobrze poznać inwestora?

 

Tak! Trzeba sporo wiedzieć o człowieku, aby zaprojektować mu dom, w którym będzie czuł się naprawdę dobrze. Kształtując komuś przestrzeń do mieszkania, mam wpływ na jego codzienne życie, relacje pomiędzy mieszkańcami, a zatem pośrednio na ich osobowość. Zanim przystąpię do pracy, muszę zorientować się, z kim mam właściwie do czynienia. Dlatego tak istotne są rozmowy.

 

Dla projektanta ważne są informacje podstawowe: rodzaj pracy, model rodziny, jej rozwojowość… Dobrze jest też poznać zainteresowania zleceniodawcy. Bardzo istotny jest również wiek klienta. Ma on najczęściej znaczenie dla stylistyki budynku, a nie dla przestrzeni mieszkalnej. Warto pamiętać, że budynek musi być „mobilny” w czasie. Oznacza to, że nie może być zaprojektowany tylko na teraz, na dziś!

 

Dobry architekt powinien patrzeć wiele lat do przodu. Powinien przewidzieć tak oczywiste sytuacje w życiu rodziny, jak narodziny dziecka, ale również takie, jak chociażby, przewlekła choroba czy przyjęcie pod dach kogoś z dalszych krewnych, wymagającego opieki rodzica lub dziecka wyjeżdżającej za granicę siostry, a może kiedyś wnuka. Wszystkie takie potencjalne wydarzenia powinny mieć wpływ na planowanie przestrzeni w domu.

 

A wracając do etapów negocjacji z inwestorem?

 

Kolejny etap nazwałbym „docieraniem się”. Nie zdarzyło mi się jeszcze, aby którykolwiek z moich klientów zrezygnował w tym momencie z zamówienia. Pojawiają się jednak kolejne oczekiwania. To wówczas okazuje się na przykład, że ktoś kocha swoją partnerkę/partnera, ale chce mieć w domu miejsce, w którym będzie mógł się przed nimi schować. Naprawdę ciekawie robi się wówczas, kiedy inwestor dostaje do ręki pierwsze, wstępne rysunki domu. Bierze je wówczas pod pachę i zaczyna się nimi chwalić. Pokazuje je rodzinie, znajomym…

 

Zaczyna się etap, którego nie lubię. Osoby trzecie, które, jak to najczęściej u nas bywa, z tajemniczych powodów czują się bardzo kompetentne w sprawach architektury, mają wiele dobrych rad i wskazówek dla inwestorów. Zgłaszają je z ochotą, a tak naprawdę nie znają projektu! Nie mają też rzetelnej wiedzy o potrzebach zleceniodawców! Kierują się głównie własnymi potrzebami. Na tym etapie mam nad nimi zdecydowaną przewagę, ale zawsze muszę pozwolić im na wypowiedź.

 

Proszę zabrać Czytelników na wirtualny spacer po domu z wieżyczką.

 

Drzwi wejściowe znajdują się w podcięciu między dwiema bryłami składającymi się na część główną budowli. Wrażenie ciepła, przytulności oraz zaproszenia do wnętrza osiągnięte jest dzięki zastosowaniu jasnego drewna kontrastującego z szarością ścian. Zaraz po przekroczeniu progu domu znajdziemy się w niewielkim przedsionku. Można z niego wejść w głąb domu albo skręcić do garażu. Do właściwego holu prowadzi duże przeszklone wejście. Na całym parterze nie ma właściwie drzwi i dominują otwarte przestrzenie.

 

Pierwsza rzecz, która rzuca się w oczy, to znajdujące się po prawej stronie duże, kręcone schody prowadzące na piętro i do wieży. Na wprost wejścia znajduje się niewielkie okienko, a po lewej stronie otwiera się widok na bibliotekę. Natomiast za schodami znajduje się salon o powierzchni około 40 m2 powiększony o 12 m2 ogrodu zimowego. Od strony holu schody są odsłonięte, natomiast od strony salonu przesłania je ścianka, na której usytuowany jest kominek.

Od strony salonu schody są zasłonięte scianką, na której usytuowany jest kominek
Od strony salonu schody są zasłonięte ścianką, na której usytuowany jest kominek
(fot. www.archirek.pl)

Krótko mówiąc, parter to dużo światła i dużo przestrzeni. Oprócz pomieszczeń już wymienionych, na dolnej kondygnacji znajduje się jeszcze kuchnia z jadalnią. Sąsiaduje ona z salonem, a usytuowana jest w części wysuniętej z głównej bryły budynku. Dzięki temu można było zastosować naturalne oświetlenie tego pomieszczenia od góry.

 

Piętro składa się z dwóch części, które nie leżą na tym samym poziomie. Pierwsza z nich to dwa pokoje o powierzchni po 14 m2 zaplanowane dla dzieci, garderoba oraz jasna, utrzymana w zielonym, pistacjowym odcieniu łazienka. Została ona zaprojektowana przez Joannę Kessler-Milewską, która pomagała mi w projektowaniu wnętrz. W związku z tym, że strop nad salonem został nieco podniesiony, aby dostać się do drugiej części górnej kondygnacji, należy wejść schodami nieco wyżej.

 

Dostaniemy się wówczas do dużej sypialni, która wraz z garderobą ma niemal taką samą powierzchnię, jak salon i jadalnia na dole. Na wprost wejścia znajduje się przeszklenie, które otwiera pomieszczenie na ogród zimowy, a potem dalej na ogród właściwy. Garderoba jest połączona z sypialną amfiladowo oraz pełni funkcję ważnego łącznika. Można z niej bowiem przejść do dużej łazienki oraz na balkon.

 

W tym domu jest dużo przeszkleń. To bezpieczne?

 

Ludzie boją się otwarcia domu i owych przeszkleń... Często słyszę: „To doskonale wygląda na obrazku, ale ja mam tam mieszkać. Nie będę czuł się bezpieczny w takim domu”. Jest oczywiście nowoczesna elektronika i alarmy, ale w projektach staram się dodatkowo ograniczyć liczbę wejść do budynku oraz liczbę okien otwieranych, łatwo dostępnych z parteru. W to miejsce proponuję okna stałe, które można bez trudu umyć, a nie są one elementem łatwego przejścia do budynku.

 

Staram się, aby wszystkie wejścia znajdowały się w jednej przestrzeni, którą łatwo kontrolować z wnętrza. I to decyduje, moim zdaniem, o bezpieczeństwie. W budynku, o którym rozmawiamy, zaprojektowałem dwa wejścia. Jedno przy jadalni – doskonale widoczne z kuchni i z salonu, drugie główne dużo lepiej zabezpieczone i również łatwe do obserwowania dla osób przebywających na dolnej kondygnacji.

 

Jakie kryteria określają, według Pana, funkcjonalność domu?

 

Myślę, że najważniejszym z nich jest elastyczność przestrzeni. Ta cecha pozwala bezboleśnie dokonać reorganizacji w przypadku zmiany trybu życia rodziny. Ważne jest również poczucie komfortu mieszkańców i brak pustych, niefunkcjonalnych przestrzeni. Ta ostatnia uwaga dotyczy zarówno zbyt dużych salonów, jak i całych pomieszczeń. Należy również szczerze porozmawiać z klientem o użytkowaniu kuchni. Inaczej należy zaplanować owo pomieszczenie dla ludzi jadających głównie poza domem, a inaczej dla ludzi lubiących pitrasić. A przy okazji…

 

Nie należy kierować się modą! To, że w jakimś czasie modne są kuchnie otwarte, wcale jeszcze nie oznacza, że takie rozwiązanie będzie dobre dla inwestora. Ważne są indywidualne preferencje. Wielu ludzi nie chce wnętrz otwartych, ponieważ obawia się kuchennego bałaganu. Oficjalnie ukrywane jest to pod pretekstem, że „będą roznosić się po domu zapachy…”. Ale przecież są wyciągi! Tak naprawdę chodzi o względy prestiżowe typu – „nie chcę pokazywać bałaganu.”

 

Szczególnie ostro takie obawy występują u ludzi, którzy mieszkali wcześniej w bloku. Tam kuchnie bywają małe i siłą rzeczy zagracone. W ciasnych wnętrzach nawet lekki nieład wygląda dramatycznie. Warto uświadomić inwestorowi, że jeśli pomieszczenie kuchenne jest duże, to kilka nieodłożonych na miejsce talerzy lub garnków albo rozrzucone przyprawy to jeszcze nie jest bałagan.

 

W Niemczech czy Holandii dominują domy budowane według projektów indywidualnych, ale przejeżdżając przez te kraje, odnosi się wrażenie monotonni. A tymczasem w Polsce, gdzie projekty katalogowe przeważają, mamy do czynienia z bogactwem i różnorodnością. Paradoks?

 

Polska jest specyficznym krajem ze względu na swoje położenie i historię. W Niemczech rzemieślnik, który nauczył się stawiać dom murowany czy drewniany, miał wypracowane metody. Znał tajemnice wytwarzania detali… To przechodziło z pokolenia na pokolenie. U nas też tak było. Niestety, przyszła jedna wojna, druga… Trzeba budować od nowa, a część zbiorowej wiedzy zginęła razem z ofiarami konfliktów.

 

Po II wojnie światowej okazało się, że nie ma u nas specjalistów, którzy potrafiliby wykonywać niektóre detale domów. Przed 1939 rokiem projekt domu obejmował tylko rzuty i przekroje. Nikomu nie przyszło nawet do głowy, by umieszczać w nim detale, gdyż lokalni rzemieślnicy potrafili je wykonać od ręki. Nie było problemów! Po wojnie rzemieślników zabrakło – zginęli, wyjechali. Pojawili się oczywiście nowi, ale na skutek wzmożonej migracji często nie mieli nic wspólnego z danym terenem. Nie było ciągłości tradycji.

 

I zaczęło się budowanie „jak komu w duszy gra”. Tak jest do dzisiaj! Bardzo rzadko inwestorzy i architekci chcą odwoływać się do lokalnych wzorców. Stąd wrażenie indywidualizmu. Każdy dom inny. Z innej tradycji, a często bez tradycji. Tymczasem na Zachodzie już dawno odkryto, że lokalność i tradycja są wartością! Stąd dbałość o nawiązywanie do niej. Nikt już oczywiście nie buduje tak, jak sto lat temu, ale twarde, wzornicze jądro jest zachowywane. W Niemczech, wbrew pozorom, nie można budować jak się komu podoba. Wolno dużo, ale z zachowaniem pewnych zasad. Nawiązanie do tradycji danego regionu jest jedną z nich.

Marek Żelkowski

Komentarze

Czytaj tak, jak lubisz
W wersji cyfrowej lub papierowej
Moduł czytaj tak jak lubisz