Początkowo myślałem, że wilgoć pochodzi od sąsiadującego ze ścianą prysznica. Jego brodzik jest podniesiony na 20 cm, a uszczelniający go dookoła silikon wiecznie się wykrusza – sądziłem więc, że to pod brodzikiem zrobił mi się zapasowy „akwen”. Dopóki tenże grzyb nie pojawił się też na ścianie w salonie, odległej od brodzika o 8 m.
Dom w stanie surowym stawiali „Ziutek z kumplem” – niezależni, samorządni robotnicy, wypożyczeni od sąsiada. Teraz trochę żałuję oszczędności, bo jak się okazuje, chłopcy nie do końca wiedzieli, jak to się robi. Nie mam wprawdzie dowodów, ale wezwany na pomoc fachowiec stwierdził, że izolacja pozioma ścian (papa na fundamentach) musiała być ułożona niedokładnie, bez zachowania ciągłości. Ten sam człowiek polecił mi zrobić drenaż opaskowy, przy czym bardzo się dziwił, że go nie zaprojektowano.
Mój dom wybrałem z katalogu – tam nie miał piwnicy. Doprojektowała ją pani architekt wykonująca adaptację i projekt zagospodarowania działki. Moim zdaniem, to ona powinna umieścić w dokumentacji drenaż opaskowy, tym bardziej, że wiedziała na jaki grunt projektuje: ciężką jak beton glinę, bo taka jest u mnie i wszędzie w okolicy. Być może zresztą, gdybym zatrudnił porządną firmę, a nie mojego „Ziutka”, robotnicy sami zwróciliby mi na to uwagę i dziś nie miałbym kłopotów.
Drenaż mogę jeszcze oczywiście zrobić. Przymierzam się do tego, a na razie skuwam fragmenty tynku na ścianach i pokrywam środkiem grzybobójczym, choć na dłuższą metę to nie jest rozwiązanie. Problem w tym, że moja żona od razu po zakończeniu budowy zabrała się gorliwie za urządzanie ogrodu. Dom jest ciasno obsadzony dużymi już krzakami i pnączami. Niektóre rosną nawet w opasce wokół cokołu. Żeby ułożyć ten drenaż, musimy zniszczyć wszystko, czego się dochowaliśmy. Straszna szkoda!