Nastał czas, gdy w trzypokojowym mieszkaniu przestaliśmy się mieścić. Trzy dorosłe osoby, dwa psy, dwa komputery – robiło się coraz ciaśniej. A ja zawsze chciałam mieszkać w miejscu, z którego mogłabym wyjść „bosą stopą” na własny kawałek ziemi – wspomina Maryla.
Okazja nadarzyła się dopiero wówczas, gdy udało im się zgromadzić fundusze wystarczające na... 10 m2 mieszkania. Perspektywa zamiany na kolejny lokal w bloku nie rysowała się zatem szczególnie kusząco.
Inwestowanie w budowę mieszkania spółdzielczego wymagało z kolei większych nakładów finansowych, nie zachęcały też odległe – i z reguły niepewne – terminy realizacji. Gdy w Dziekanowie Leśnym, wśród pustych pól znaleźli pas niepodzielonego gruntu o przeznaczeniu budowlanym, nie czekali dłużej.
Namówili kilka znajomych rodzin, wynegocjowali korzystną cenę, wspólnie przeprowadzili parcelację ziemi i na wyścigi zaczęli szukać wykonawcy. Takiego, który postawi solidny dom w ekspresowym tempie. W międzyczasie mieszkanie udało się sprzedać z możliwością odroczonej wyprowadzki, co pozwoliło rozpocząć budowę. Po 8 tygodniach od wylania podmurówki mieli w ręku klucze do nowego domu.
Dziś – po 9 latach – ich działka „obrosła” ze wszystkich stron sąsiadami. Miejscowość, pod którą dekadę wcześniej kładli podwalinę jako absolutni pionierzy, tętni podmiejskim życiem. A ich malowniczy i sielski ogród pnie się w górę, kładąc na trawie coraz dłuższe cienie.
+ Wykonawca
Byliśmy zdecydowani na dom „pod klucz”. W poszukiwaniu wykonawcy odwiedziliśmy wiele firm i spółdzielni. W jednej, by pochwalić się dobrą organizacją, odesłano nas na budowę. Patrzymy: jeden robotnik wypoczywa pod ścianą, drugi śpi „za winklem”, trzeci pali papierosa, czwartego nie ma... Teren rozgrzebany, wokół bałagan, a budowa stoi. W kolejnej spółdzielni wyraźnie przeszkadzaliśmy sekretarce stawiającej w komputerze pasjansa; uznała nas widocznie za klientów niewartych uwagi, gdyż nie przejawiała ochoty do odpowiedzi na najprostsze pytania. Rzeczywiście, dysponowaliśmy tylko działką i równowartością mieszkania.
Znalazł się jednak wykonawca, dla którego nie było to powodem do lekceważenia - niewielka rodzinna firma, oferująca domy w technologii szkieletu drewnianego w 8-9 tygodni. Potraktowali nas wspaniale, nie zaglądając nam do kieszeni, ale uważnie wsłuchując się w nasze oczekiwania i rozważając, co za tę cenę mogą nam zaoferować. Pokazali próbki technologii i własne obiekty referencyjne, towarzysząc nam nawet dyskretnie podczas ich wizytowania. Zbudowali solidnie, dotrzymując deklarowanego terminu, co z kolei nam pozwoliło dopełnić warunków umowy z nabywcą mieszkania i wyprowadzić się o czasie.
Drobne usterki, które ujawniały się przez kilka kolejnych miesięcy, pracownicy firmy niezwłocznie, sprawnie i – co najważniejsze - skutecznie usunęli w ramach rękojmi. A budowa, prowadzona w grudniu i styczniu, nie należała do łatwych: tamtego roku zima szalała, wgryzając się zmarzliną na 1,5 metra w głąb gruntu; robotnikom gwoździe przymarzały do palców.
+ Technologia
Szkielet drewniany to doskonały wybór. Błyskawiczna, „czysta” budowa, łatwość prowadzenia instalacji, niskie koszty inwestycji.
Zbudowaliśmy i wyposażyliśmy dom, mieszcząc się w wartości przeciętnego mieszkania w wielkiej płycie. Po kilku latach użytkowania równie wysoko oceniamy zalety eksploatacyjne domu – jest on praktycznie bezobsługowy i bezawaryjny.
Elektryczny system grzewczy doskonale współpracuje z technologią szkieletową. Grzejniki z termostatem szybko nagrzewają wnętrza, co pozwala oszczędnie gospodarować prądem. Przy zachowaniu pewnej dyscypliny miesięczne koszty utrzymania są niższe niż w bloku.
Wspaniała jest też „muzyka” drewna – dzięki temu dom żyje i panuje w nim prawdziwie ciepły, przytulny klimat. Niestety, wysychające z upływem lat drewno trzeszczy coraz rzadziej.
+ Zmiany w projekcie
W projektach oferowanych przez wykonawcę niewielkie (ok. 120 m2) budynki posadowione były na rozległych piwnicach, mieszczących m.in. garaże. Zrezygnowaliśmy z podpiwniczenia na rzecz garażu i wiaty przy ścianie domu. Zaoszczędziliśmy dzięki temu 1/3 kosztów, nie mamy także miejsca, które zachęca do gromadzenia i przechowywania zbędnych gratów – a za takie uważamy piwnicę.
Zamykając garażem północną ścianę (pierwotnie były w niej okna), musieliśmy bardziej otworzyć dom na południe, co wpłynęło korzystnie na jego energooszczędność – garaż stanowi teraz rodzaj cieplnego bufora. Projekt drewnianego domu z murowanym trzonem łazienkowo-kominowym łatwo poddawał się modyfikacjom.
Otwartą przestrzeń parteru podzieliliśmy, zamykając wnętrze przestronnej kuchni i pokoju dziennego. Udało się przy tym wygospodarować pokoik gościnny i spiżarnię. Taki podział pozwala efektywniej „zarządzać” ciepłem; w sypialni i salonie możemy mieć 25 st., podczas gdy w pokoju dla gości jest o 10 st. mniej – tyle, żeby nie marzły kwiaty. Doświetliliśmy też pokoje na poddaszu wstawiając okna połaciowe.
+ Ogrzewanie
Kolejnym powodem była obawa przed poprowadzeniem wodnej instalacji grzewczej w wełnie mineralnej. Rurki są niby bezawaryjne, ale niech coś się zdarzy – zalanego ocieplenia wysuszyć się nie da; trzeba by przebudowywać całą ścianę.
Przez pierwsze 3 lata ogrzewaliśmy dom wyłącznie grzejnikami elektrycznymi i nie narzekaliśmy. Teraz dodatkowo wspomaga je kominek z wkładem i rozprowadzeniem ciepłego powietrza, który z przyczyn finansowych musiał trochę poczekać na realizację. Jesteśmy z niego bardzo zadowoleni; zbudowało go według naszego projektu dwóch prawdziwych fachowców.
Mimo konieczności zerwania fragmentu podłogi i wyrównania podłoża, uwinęli się w dwa dni. Zamiast doradzanego przez wszystkich dookoła marmuru wybraliśmy skromniejszy ale szlachetny piaskowiec, wykończony jedynie dla wygody marmurowymi półeczkami.
Kominek – narożny i dosyć okazały – otwiera się na salon, grając w nim pierwsze skrzypce. Palimy w nim codziennie, a zamykana szyba zapewnia nam nocą spokojny sen. Pokaźne oszczędności i... wielka przyjemność.
+- Instalacja elektryczna
Słono nas kosztowała. Za instalacje elektryczną 9 lat temu płaciliśmy tyle, ile kosztuje dziś! I mimo że elektryk założył ich w domu sporo, kilka musieliśmy dołożyć. Fenomenalnie wyposażony mamy natomiast garaż – tu fachowiec popisał się rozrzutnością. Pomieszczenie jest „ogniazdkowane” jak warsztat dla supermechanika, tyle że akurat mąż nie ma za grosz zacięcia do majsterkowania. Za to podczas prac remontowych robotnicy mają tu profesjonalne zaplecze. W domu większość gniazdek umieszczona jest prawidłowo, ale jedno znaleźliśmy w... szafie, czyli w miejscu przeznaczonym na garderobianą zabudowę. Cóż, na swoje usprawiedliwienie elektryk ma fakt, że podczas dwumiesięcznej budowy wszystko robione jest „na cito”, a logistyka takiego przedsięwzięcia jest z pewnością bardziej skomplikowana, niż przy trwającej 2 lata realizacji budynku murowanego.- W okowach lodu
Wezwany do awarii, wykręcił się świętowaniem i świętował – bagatela – aż do Trzech Króli. Tymczasem nas odwiedził na Gwiazdkę gość z Portugalii, kolega córki, który do skutej 22-stopniowym mrozem Polski przyleciał z parasolem i bez kalesonów. Długo go potem leczyliśmy, polewając na rozgrzewkę przywiezioną ze sklepu, butelkowaną wodą.
Mąż bohatersko, w trzech parach spodni, od świtu do nocy na mrozie okładał podmurówkę wełną mineralną, zabezpieczając ją następnie wszelkimi możliwymi sposobami przed wywianiem. Po krótkiej nieobecności wracamy - a cały ogród w strzępach wełny i ani kawałka na ścianie. Cóż, nie przewidzieliśmy, że nasz ukochany pies zasmakuje w takiej zabawie.
Zostaliśmy zatem bez wody. Hydraulik, który dotarł wreszcie po „zimowym wypoczynku”, znalazł na szczęście rozwiązanie pozwalające ocalić nową podłogę w kuchni przed zerwaniem: wciął się w rurę w spiżarni i założył nowy obieg górą, przy podłodze. Dziś rurę w kuchni osłania listwa maskująca.
+- Niedometraż
To świetne rozwiązanie, kiedy tak jak my odprowadza się ścieki do szamba. Zaletą naszych obu łazienek jest perfekcja wykończenia – zajmował się tym świetny fachowiec. Wprawdzie pracował wyjątkowo powoli, ale nasza cierpliwość została nagrodzona – po łazienkach nie widać upływu czasu.
+- Taras z efektami
W ciepłe dni jednym z najprzyjemniejszych miejsc w naszym domu jest taras, choć swego czasu mieliśmy z nim pewne kłopoty. Na etapie wylewania fundamentu wykonawcy posadowili go zbyt wysoko, na skutek czego nie udało się uzyskać zadowalającego spadku – taras zaczął przypominać basen. Na szczęście jakimś cudem nie niszczeje - płytki nie odpadają, a spoiny się nie kruszą. Długo zastanawialiśmy się nad jego zadaszeniem. Szukaliśmy rozwiązania, które nie zacieni nadmiernie wnętrza domu, a pozwoli korzystać z uroków letniego pokoju w deszcz i w upał.
Spodobały nam się komorowe płyty poliwęglanowe. Ich przydymiona barwa przyjemnie rozprasza i łagodzi światło słoneczne. Wykonawca, który wziął niemałe pieniądze, nie uprzedził nas jednak o tym, że poliwęglan na słońcu trzeszczy – i nie jest to dźwięk pokrewny lubianemu przez nas skrzypieniu drewna. Jednak nawet przy tym akompaniamencie, wypoczywając wśród zieleni, mamy pewność, że nasz niewielki dom zasługuje na wielki plus.
notowała Agnieszka Rezler
Zdjęcia z archiwum inwestorów