Samochód wspina się pod górę wąską szutrową dróżką udającą drogę. Blisko celu trafiamy nawet na obłudny odcinek równego asfaltu. Co z tego? Trakt ma góra cztery metry szerokości; trudno wyobrazić sobie, co się tutaj dzieje podczas prawdziwej górskiej zimy, gdy obsuwający się po zboczach śnieg zwęża drogę o połowę!
Wbrew powszechnej opinii o góralskiej fantazji, nie jeździmy zimą na letnich oponach – śmieje się Radek. – Ale łańcuchy…? No tak, łańcuchy są dobre dla ceprów.
A naprawdę starają się jeździć jak najmniej, wszystko jedno – zima czy lato. Przecież jest telefon i Internet, a za spiżarnię wystarczy zamrażarka i składzik pełen domowych przetworów. Raz w roku, kiedy pomidory są najtańsze, przez tydzień nie wychodzę z kuchni: robię zapasy koncentratu – śmieje się Ula – tyle, żeby przez 12 miesięcy starczyło na zupę co niedziela. Z listonoszem mają umowę, że kiedy coś się dla nich pojawi, daje znać sms-em, a list zostawia u najbliższych sąsiadów… 250 metrów niżej.
Pod górę
Nawet parapety wyłamują się z beskidzkiego kanonu; zrobiono je z polskiego marmuru |
Poza tym świat się zmienia: dziś kartki, bloki i notesy zastępuje monitor komputera; dziesiątki kredek i ołówków – myszka lub tablet. A Urszula jest graficzką, ilustruje książki dla dzieci, czasem robi rysunki do gazet. Warsztat pracy Radka, inżyniera metalurga i autora specjalistycznych publikacji na ten temat, choć pierwotnie nie tak obszerny, też uległ redukcji: jego laptop w ogóle nie zajmuje miejsca.
Na łące pod świerkowym lasem, pochyłej jak Wielka Krokiew, trudno było ustać, ale widok zapierał dech w piersiach. Jedyny poziomy skrawek terenu zajmowały fundamenty – na sprzedaż wystawiony był pakiet: pół hektara, projekt, pozwolenie na budowę i podwaliny.
To bardzo ułatwiło nam decyzję, bo upraszczało sprawę – opowiada Radek. – W tamtym czasie mieliśmy jeszcze w mieście sporo zobowiązań. Trudno byłoby jeździć co kilka dni w góry po pieczątki. Poprzedni właściciele – też mieszczuchy – kupili działkę kilka lat wcześniej z myślą o budowie małego pensjonatu.
„Pionierzy” marzyli, żeby pozbyć się tego jak najszybciej, dlatego cena była naprawdę okazyjna – zdradza Ula.
– I to ona przesądziła.
„Szczyt budowy”
Latem, w sezonie ogórkowym, zabrali się do szukania ekipy, a że okolica nie jest zagłębiem budowlanym, pierwszych wolnych murarzy znaleźli dopiero w oddalonym o kilkadziesiąt kilometrów Bielsku-Białej. Ciężarówka, która przywiozła barakowóz, nie miała gdzie manewrować; gdy zrzuciła domek dla robotników wprost na stok, okazało się, że kąt nachylenia podłogi sięga niemal 15°.Niestety, z powodów terenowych innej możliwości nie było – murarze przemieszkali na tej zjeżdżalni prawie pół roku, by wreszcie z ulgą przekazać ją znajomym cieślom. Zajrzałam kilka razy do środka – wspomina Ula. – Obraz nędzy i rozpaczy. Wszystkie graty i ubrania w zwałach pod niższą ścianą, a wśród tego siedzący na polówkach chłopcy, usiłujący nie pokładać się po sobie.
Z tych samych powodów w najdziwniejszych miejscach lądowały wszystkie sprzęty i materiały budowlane: bloczki suporeksu, drewno czy betoniarka. Radek, który na początku budowy zamieszkał na kilka tygodni u znajomych w niedalekim Żywcu, wziął na siebie częściowo rolę zaopatrzeniowca w drobnicę. Nasza działka to nie zwykły plac budowy. Zasłużyła sobie na miano prawdziwego szczytu budowlanego – żartuje – Takie miejsce uczy dyscypliny. Kiedy do najbliższego składu jest 20 km po górskich drogach, słowo „zapomniałem” po prostu znika ze słownika.
Pod szczytem najciężej
Budowa szła powoli, za to zima zbliżała się szybko. Po śnieżycy, która rozpętała się na początku listopada, brygada rankiem nie mogła wydostać się z baraku. Jeszcze tego samego dnia sklecono prowizoryczną zaporę ze stempli i kawałka dykty. Śniegi zastały dom pod wiechą, z odkrytą konstrukcją dachową. Trzeba było szybko ją osłonić, żeby solidne świerkowe drewno nie poszło na straty.
Na całym parterze ułożono podłogi z ceglastoczerwonej terakoty. To wygodne rozwiązanie, a poza tym wprowadza porządek wizualny. W sypialni najprostsze z możliwych, za to wielkie i wygodne świerkowe łóżko ozdabia dekoracyjne wezgłowie: boazeria z pasem szkliwionych płytek. Łóżko zrobił miejscowy stolarz, ścianę obłożył sam gospodarz. Z pokoju można wyjść bezpośrednio na taras. |
Tymczasem aura gwizdała sobie na harmonogram: w przeddzień dostawy papy i desek na poszycie dachu nasypało śniegu po uda. Byłem tego dnia w Żywcu. Zanim dojechałem i zorientowałem się w sytuacji, na odwołanie transportu zrobiło się za późno – opowiada Radek. Ciężarówka z towarem, po kilku nieudanych próbach podjazdu, ugrzęzła u stóp zbocza. Sytuacja kryzysowa trwała kilka godzin.
Okna, fabrycznie złocistobrązowe, Ula uparła się pomalować od wewnątrz na ciemny orzech. Dzięki temu ramy wydają się cieńsze i „zabierają” mniej widoków – zapewnia |
Wreszcie udało mi się „zgodzić” gospodarza ze wsi – wspomina Radek. – Dostawa odbyła się saniami towarowymi zaprzężonymi w dwa potężne wałachy. Oczywiście w kilku etapach. Niewielki upust wytargowany u kierowcy ciężarówki połknęły koszty sań i ręcznego przeładunku. A z tymi konikami i z właścicielem się zaprzyjaźniliśmy – zwierza się Ula. – Zawsze, kiedy idę do wsi, zanoszę im kilka jabłek.
Salonik z kominkiem. Stary stół (na pierwszym planie) Ula „wyprosiła” u gospodarza z dołu; stał w stodole i służył za warsztat kowalsko-stolarski. W głębi widoczny gabinet, który powstał po wydzieleniu nowej kuchni. Suwane drewniane drzwi zaplanowali aż do sufitu, żeby nie zmniejszać optycznie wnętrza. Sama kuchnia nie ma drzwi; wchodzi się do niej na prawo od kominka. |
Takie były początki dobrosąsiedzkich stosunków. Dziś, gdy w telewizji zapowiadają śnieżycę, trzeba po prostu umówić na szóstą rano pana Staszka z małym pługiem. Albo zmienić plany.
Niedopasowani
To miejsce zafascynowało nas od pierwszej chwili. Ale niesłychana uroda krajobrazu trochę przesłoniła nam rzeczywistość – przyznają gospodarze. – Gdybyśmy budowali dziś, dom na pewno wyglądałby inaczej. Świetnie czujemy się w górach, ale nie lubimy cepelii. Rzeczywiście, przysadzisty symetryczny budynek reprezentuje styl trochę nieokreślony, jakby architekt nie mógł się zdecydować: Beskid Wysoki, Tyrol czy słowackie Rudawy?Ale im się śpieszyło, wzięli więc projekt z całym dobrodziejstwem inwentarza, wprowadzając tylko konieczne zmiany, prawie niewidoczne z zewnątrz. Poza jedną: zamiast wielkiego garażu, dostawionego do bocznej ściany domu, zaplanowali taras – ogromny, 60-metrowy. To jedyne płaskie miejsce na naszej działce – śmieje się Ula. – Nie chcieliśmy oddać go we władanie samochodu. Bo gdzie byśmy latem jadali kolacje?
Drewniane profilowane szczebelki balustrady wokół tarasu i balkonów są solą w oku gospodarzy. Kupiliśmy je okazyjnie w Korbielowie od człowieka, który budował pensjonat i trochę się przeliczył – opowiadają. – Nie podobały nam się od początku, zadecydowała rewelacyjna cena. Z wymianą na proste świerkowe szczeblinki czekają na lepsze czasy; wtedy ozdobne tralki dokonają pewnie żywota w kominku.
Gospoda dla dwojga
W domu, pierwotnie przewidzianym na przyjęcie kilku rodzin, trzeba było zmienić układ ścian. Duże zaplecze kuchenne na parterze zastąpiła łazienka z pralnią. Niewielką kuchnię wydzielono z otwartej przestrzeni dziennej. Na jej tyłach utworzył się „mały pokoik z wielkim widokiem” – gabinet pana domu. Ponieważ te zabiegi odcięły kuchnię od okien, w górnej części ściany pomiędzy nią a gabinetem pozostawiono otwór wypełniony mlecznym szkłem; dzięki temu dociera tu sporo światła dziennego od południa.
Pozostała przestrzeń parteru utworzyła salonik; przy jednej ze ścian dodano nieplanowany wcześniej komin i wymurowano kominek o prostej i przysadzistej bryle. Wystrój wnętrz nie ma wiele wspólnego z tradycyjną góralską chatą. To raczej oszczędny skandynawski funkcjonalizm. Wystarczą nam widoki z okien, które według mnie w oprawie pozbawionej ornamentów stają się bardziej uderzające – mówi Urszula.
Piętro, podzielone na kilka małych pokoików, zbudowano już zgodnie z projektem. W jednym Ula urządziła swoją pracownię, pozostałe przez większą część roku stoją puste. Za to zimą i w wakacje zdarza im się przyjmować prawdziwy najazd gości. Nasi przyjaciele tylko czekają, kiedy spadnie śnieg albo zakwitną krokusy. Wtedy brakuje górnej łazienki, z której zrezygnowaliśmy w trakcie budowy, żeby obniżyć koszty – przyznaje Ula. – Do tej na parterze ustawiają się kolejki. Dobrze, że jest duża: na jedną „zmianę” wchodzi do niej cała, nawet czteroosobowa rodzina.
Po okolicy można robić wspaniałe piesze wycieczki, a zimą wyskakiwać samochodem na narty do Wisły czy Szczyrku. Wieczorem zasiada się wtedy do wspaniałych obiado-kolacji, a na deser – grzanki z konfiturą malinową gospodyni, bo malin w okolicznych lasach nie brakuje. Nie ma za to komarów, które na nizinach potrafią popsuć każdą biesiadę – dla nich tu za wysoko.
Agnieszka Rezler