Obecnie OZE pokrywają w Niemczech 25% zapotrzebowania na energię. Oczywiście to wartość średnioroczna, bo niestabilność źródeł odnawialnych powoduje, że oddawana przez nie moc zmienia się nawet dwukrotnie.
Skąd tak duży udział OZE i faktyczna popularność również małych prosumenckich instalacji, opartych głównie o ogniwa fotowoltaiczne?
Przede wszystkim system dopłat i konsekwentne rozwijanie energetyki odnawialnej funkcjonują tam już kilkanaście lat. Potężną zachętą dla małych wytwórców była przy tym możliwość wzięcia preferencyjnego kredytu na budowę instalacji oraz stała, gwarantowana przez rząd cena odkupu wytworzonej energii elektrycznej.
Wielu Niemców doszło do wniosku, że poza argumentami ekologicznymi, zdecydowanie się na OZE jest po prostu opłacalne, bo kredyt można spłacić z pieniędzy pochodzących ze sprzedaży prądu do sieci. W związku z tym, niemal masowo zaczęły powstawać zarówno małe, jak i bardzo duże instalacje – np. fermy wiatrowe na północy tego kraju, w rejonach nadmorskich. Na pierwszy rzut oka, świetnie to koresponduje choćby z ogłoszonym przez rząd Angeli Merkel planem całkowitej rezygnacji z energetyki jądrowej (czymś trzeba zapełnić powstałą "dziurę" w bilansie energii).
Paradoks jest tylko pozorny, w przyjętym w Niemczech modelu, różnicę pomiędzy gwarantowaną dla wytwórców elektryczności z OZE oraz giełdową ceną energii pokrywają odbiorcy końcowi, płacąc swego rodzaju podatek ekologiczny. Obciążenie to spada głównie na odbiorców indywidualnych, bo wielu dużych odbiorców przemysłowych jest z tych opłat zwolnionych. Ta dopłata na OZE jest wcale niemała, bo w 2014 r. przekroczyła 6 eurocentów za 1 kWh. W przeliczeniu na złotówki, daje to dodatkowe obciążenie około 0,25 zł/kWh.
Im większy jest spadek cen na giełdzie energii, tym więcej trzeba dopłacać. A spadek cen na giełdzie energii jest spowodowany między innymi kryzysem gospodarczym w Europie – mniejsza produkcja przemysłowa to mniejsze zapotrzebowanie na prąd i jego niższa cena. Sytuacja stała się na tyle poważna, że w kwietniu 2014 r. niemiecki rząd zaaprobował projekt praktycznego zamrożenia na tegorocznym poziomie obciążenia odbiorców indywidualnych tym ekologicznym podatkiem.
Dopłacać do OZE ma też zacząć przemysł, jednak nie cały. Z obawy przed nadmiernym wzrostem kosztów i w konsekwencji – upadkiem przedsiębiorstw utrzymano np. zwolnienia dla hutnictwa. W bardzo trudnej sytuacji znalazły się także koncerny energetyczne. Giganci niemieckiego rynku: E.ON oraz RWE przynoszą straty, a od 2010 r. wartość ich akcji spadła o ponad połowę.
Szczególnie dotkliwie tradycyjna energetyka odczuwa konieczność utrzymywania dużych rezerw mocy. Są niezbędne, bo energia wiatru i słońca jest bardzo kapryśna, jednak im więcej prądu pochodzi z OZE, tym budowa konwencjonalnych elektrowni staje się mniej rentowna. Szefowie koncernów energetycznych zgłosili nawet pomysł, aby płacić im za samą gotowość do dostarczenia energii elektrycznej – innymi słowy, utrzymanie stabilności systemu i ciągłości dostaw – a nie za faktycznie pobraną energię. Pojawił się również problem niedostosowania istniejących sieci do nowych warunków.
Niemcy potrzebują potężnych linii przesyłowych, prowadzących z farm wiatrowych na północy kraju na południe. Na razie problem wytyczenia ich przebiegu odłożono na później, bo w niektórych landach wiosną 2014 r. mają miejsce wybory. A nikt nie chce narażać się wyborcom, fundując im w pobliżu domów potężną linię przesyłową. Pomimo tych kłopotów, niemiecki rząd nie rezygnuje z bardzo ambitnego celu strategicznego – w 2050 r. aż 80% energii ma pochodzić z OZE. Cel zostaje, za to trwają poszukiwania, jak obniżyć koszty jego realizacji.
W ostatnich latach Chiny stały się niekwestionowanym liderem w produkcji ogniw fotowoltaicznych. źródło: Polski Komitet Energii Elektrycznej |
Co dalej? Czy Polska podąży podobną drogą rozwoju?
Startując później możemy uczyć się na cudzych błędach i wykorzystywać, to co najlepsze. Fotowoltaika i inne odnawialne źródła energii mają niewątpliwie bardzo duży potencjał rozwoju. Program Prosument to pierwszy krok do jego wykorzystania, a polityka klimatyczna UE zmusi nas do dalszych działań.
Jarosław Antkiewicz