Kiedy przyszło do wykańczania łazienek, okazało się, że na rynku nie sposób znaleźć taniego glazurnika. Wszyscy podawali podobną cenę: od 40 do 60 zł za metr kwadratowy, a kiedy słyszeli, że płytki to drobne „dziesiątki”, o dolnej granicy nie było mowy. Kiedy trafił nam się tani „specjalista od wszystkiego”, w dodatku polecony (!), nie namyślaliśmy się. Chciał tylko 25 zł z metra, choć narzekał, że kafelki małe i roboty dużo. Chwalił się za to, komu i gdzie on łazienek nie robił. Już po dwóch dniach było wiadomo, że nie zna się na rzeczy. Grzebał się straszliwie, a układać zaczął od najmniej widocznych narożników.
W rezultacie fugi z dwóch sąsiednich ścian nie „spotkały” mu się we wspólnym rogu łazienki (tym najbardziej widocznym). Po długich dyskusjach z nami zerwał wszystko i zaczął robić od nowa. Niewiele się jednak nauczył. Tym razem w poziomie wszystko pasowało, tzn. fugi trafiły w fugi , ale czy źle policzył, czy zrobił za wąskie spoiny – nie wiemy, w każdym razie w tym nieszczęsnym widocznym narożniku, na wprost wejścia, musiał wstawić wąski pionowy pasek dociętych płytek. W dodatku krzywy! I tak już zostało (z braku czasu).
Oj, pożałowaliśmy pieniędzy, to teraz żałujemy efektu!