Miałem nadzieję, że oto nareszcie nie muszę podejmować życiowych decyzji, jeździć po sklepach, wypytywać znajomych co oni polecają. Wziąłem elektryka z polecenia i już przy pierwszej rozmowie okazało się, że o elektryczności we współczesnym domu nic nie wiem i wszystko trzeba mi po kolei tłumaczyć. Musiałem natychmiast opanować pojęcia wyłączników różnicowoprądowych, ograniczników przepięć, ochrony nadprądowej – rzeczy absolutnie niezbędnych – oraz wszystkich przydatnych dodatków, jak rozłączników głównych, lampek sygnalizacyjnych, przekaźników, styczników itp.
Elektryk przekonał mnie, że bez tych cudeniek, moja instalacja elektryczna nie ma szans działać sprawnie, ponieważ ekspansja domowych urządzeń na prąd przebiega szokująco szybko i za kilka lat, będę musiał „remontować” całą elektrykę. Zgodziłem się, po czym obudziła mnie cena usługi – trzykrotnie przewyższała koszt instalacji, którą pół roku wcześniej założyli moi sąsiedzi.
Znalazłem mniej „nowoczesnego” elektryka, z którym na spokojnie wybrałem zabezpieczenia. Wspólnie poszukaliśmy też nieco tańszych urządzeń, co niestety nie było łatwe, bo jak się chce kupić coś konkretnego, to na rynku wcale nie ma dużego wyboru. Koszt instalacji zmniejszył się też dzięki niższej stawce za robociznę. W efekcie, przy podobnych zabezpieczeniach, instalacja będzie mnie kosztowała o kilka tysięcy mniej – nie wiem dokładnie ile, bo dopiero zaczynamy ją zakładać.