Tanie to były materiały i ogólnie dostępne, szczególnie drewno, a to dlatego, że wielopokoleniowa tradycja – wywodząca się jeszcze z czasów Rzeczypospolitej i królewszczyzny – nadawała góralom prawo korzystania z tatrzańskich lasów.
Do budowy domów wybierano drzewa wysokie i proste, o pniach grubych i mocnych, jakich w Tatrach nie brak.
Początkowo były to jodły, z czasem świerki, a zdarzało się, że niektóre elementy, najczęściej zdobnicze, wykonywano z modrzewia.
Dobrze widziane były jasne ściany, które nadawały domowi schludny wygląd, dlatego z czasem góralskie domy budowano już tylko ze świerka, gdyż podatna na działania atmosferyczne jodła, ciemniała zbyt szybko. Gaździny w słynnym Chochołowie, do dziś podtrzymują tradycję mycia chałup, żeby zachowały jasny, żywy kolor świeżego drewna.
Domy góralskie
Domy góralskie nie były podpiwniczone i nic w tym dziwnego, bo gliniasto-kamieniste podłoże, omywane często przez cieki wodne, nie gwarantowało stabilności konstrukcji. Fundamenty nie były całe kamienne – tworzyły je wkopane w narożnikach kamienie zwane peckami. Ściany robiono z przepołowionych bali, czyli płazów, wiązanych w narożnikach metodą na węgieł. Mech, którego zadaniem było uszczelnienie szpar, z czasem zastąpiono skręconymi w warkocz wiórami, zwanymi wełnianką.Domy stawiano tak, by miały wyjście na południe, z lekkim odchyleniem na wschód. Przed złośliwymi wiatrami i utratą ciepła domostwo zabezpieczały małe okna i drzwi. Spadziste (żeby nie zalegał na nich śnieg) dachy góralskich chałup kryto gontem, ale zdarzała się też kombinacja słomy i desek, choć były to konstrukcje słabe i nie spełniały swojego zadania w zderzeniu z niedogodnościami pogodowymi.
W 1886 roku przyjechał tu także, nękany gruźlicą, Stanisław Witkiewicz, malarz, architekt, pisarz, teoretyk sztuki, późniejszy twórca stylu opartego na ludowym wzornictwie góralskim, nazwanego stylem zakopiańskim. Zapierający dech w piersiach dom na Kozińcu – „Willa pod Jedlami” – zaprojektowany przez niego dla rodziny Pawlikowskich, jest typowym przykładem tego stylu.
Monumentalna, kamienna podmurówka posadowionego na stoku domu, osiąga miejscami wysokość 4 metrów, co nadaje budowli niezwykle majestatyczny charakter. Ciemne drewno przechodzi tu w kamień tak, jak niebo niespodziewanie przeistacza się w strome turnie i wydaje się, że inaczej być już nie może, bo jeśli tatrzańska przyroda stworzyła taką kompozycję, to człowiek może ją tylko powielać.
Z zewnątrz trudno doliczyć się kondygnacji, bo wychodzące na wszystkie strony świata okna mylą wzrok, ściągając go ku oryginalnym elementom zdobiącym kalenic i dachów.
Do domu prowadzi wiele drzwi – są mniej paradne, służbowe, aż po bogato wykończone, które prosto spod bramy lub krętymi schodach ukrytymi za rzeźbioną balustradą werandy – wiodą do tajemniczego wnętrza., Liczna i porozrzucana po całym świecie rodzina Pawlikowskich mieszka tu do dziś.
Magdalena Samozwaniec tak pisała o domu na Kozińcu, w którym zamieszkała jej siostra, poetka Maria Pawlikowska, synowa Jana Gwalberta seniora, dla którego ów dom powstał: „Przez wielkie okna widać Tatry o zaśnieżonych szczytach. Jest też ciężka kotara, jakiś stary kilim w fioletowych tonach. Weneckich świeczników nie ma, są za to drewniane”.
Jak wynika ze wspomnień samej Marii, dom rodzinny jej męża jawi się jako ponure dworzyszcze, pełne dziwnych, pobudzających wyobraźnię odgłosów: „Po korytarzach słyszała poetka jakieś kroki, które podchodziły pod drzwi i milkły.
Nad drewnianym pułapem coś łomotało dziwnie – nietoperz... kot?... Drzwi otwierały się same i z trzaskiem zamykały (...) Nie było chwili, aby coś człowieka nie przestraszyło, nie zaniepokoiło”. („Maria i Magdalena”, M. Samozwaniec, Kraków 1956)
Co zostało
Co zostało z dawnego Zakopanego, nad którym unosił się duch międzywojnia, przesiąknięty poezją, miłością i spirytyzmem? Ciemne, zaniedbane domy, opuszczone przez uchodzących „za chlebem, do Hameryki” górali, straszące powybijanymi szybami i zaniedbanym otoczeniem, które gdzieś w szparach między płazami, chowają okruchy dawnych wspomnień. W tych, w których litościwie ktoś mieszka, stare gonty zamieniono na eternit lub blachę, wstawiono plastikowe okna zamiast drewnianych, a paleniska kuchenne zastąpiono kuchenkami gazowymi.
Zakopiański styl, związany ściśle ze swoim twórcą i propagatorem, zaczął zanikać jeszcze za życia Witkiewicza, a jego późniejsi naśladowcy balansowali niebezpiecznie na krawędzi kiczu i sztuki. Jeszcze pod koniec XX wieku na Podhalu przybywało męczących oczy koszmarków, które nieudolnie łączyły w sobie nowoczesność z tradycją.
Teraz jest szansa
Teraz jest szansa, że sytuacja się zmieni. Władze regionu postanowiły bowiem walczyć z architektonicznymi bublami, które coraz bardziej zalewają podtatrzańskie miasta i wsie – została ustanowiona, przyznawana co dwa lata, Nagroda Województwa Małopolskiego im. Stanisława Witkiewicza, za twórcze zastosowanie tradycji regionalnych w architekturze współczesnej. Przedsięwzięcie to ma zwrócić uwagę architektów i inwestorów na ważny aspekt, jakim jest tworzenie spójnego obrazu architektury regionalnej oraz kultywowanie tradycji regionalnych w architekturze współczesnej.
Sami górale też baczniej zwracają uwagę na to gdzie i jak mieszkają. Turyści, złaknieni prawdziwego, góralskiego folkloru i surowej sztuki podhalańskiej, też przestali zadawalać się tandetą. Fakt, że góralskie ciupagi sprzedawane na Krupówkach, podobno produkowane są w Chinach, nie upoważnia do tego, żeby całe Podhale pogrążyło się w koszmarze kiczu. Oprócz współczesnych projektów architektonicznych związanych z regionem, pojawiły się też pomysły na zmianę wizerunku tych domów, które powstały pod koniec XX wieku.
Wokół balkonów pojawiły się stylizowane balustrady, murowane ściany obijane są drewnem, a eternit powoli ustępuje miejsca tradycyjnym, lub zbliżonym do nich, pokryciom dachowym. Wnętrza też zaczęto modernizować zgodnie z dawną tradycją – zimne, pseudonowoczesne pomieszczenia nabierają ciepła i to dosłownie – za przyczyną ognia. Powstają bowiem kominki, paleniska, piece kaflowe i kuchnie, przy których można się ogrzać i posłuchać góralskich bajd. A o ileż bardziej smakuje herbatka po góralsku pita w otoczeniu jasnych, drewnianych ścian, przesiąkniętych dymem z ogniska!
Konieczność zachowania regionalnych tradycji architektonicznych jako pierwsi zauważyli zakopiańscy restauratorzy. „Czarny Staw”, „Redykołka”, „U Wnuka” – to tylko kilka położonych w centrum miejsc, w których można zaczerpnąć góralszczyzny. Zasiadłszy na szerokich ławach, można zjeść kwaśnicę i przy dźwiękach góralskiej muzyki zapomnieć na chwilę o tym, że mamy już XXI wiek.
Tak niewiele trzeba, żeby uszanować tradycje i zachować wyjątkowy charakter podhalańskiej architektury. Jednak te „trochę skalnych odłamów” i kilka „świerkowych płazów” trzeba wzbogacić o projekt godny historii i Podhala.
Katarzyna Lewańska-Tukaj
fotografie z archiwum autorki