Tego domu nie urządzają meble. Można zaryzykować opinię, że bez nich byłby równie piękny. Kreuje sam siebie – poprzez przeszklenia, prześwity, grę światłem i urodę szlachetnych materiałów. A do tego prowadzi bardzo przyjazny dialog z urzekającym otoczeniem.
Data publikacji: 2007-11-08
Data aktualizacji: 2016-09-26
W okolicy obfitującej w dworkowe rezydencje jest odmieńcem: nowoczesny, pozbawiony dekoracyjnych detali, nakryty w części płaskim, a w części kolebkowym dachem, wygląda niezwykle. Ale nie razi – flirtującej z modernizmem bryle dodaje lekkości ciekawe ukształtowanie. Uskoki ścian zgrabnie omijają wiekowe brzozy, a elewację ożywiają nietypowe przeszklenia i poddachowa drewniana oblicówka o odcieniu miodu.
Tuż przed progiem kolejne zaskoczenie: zamiast solennych drzwi wejściowych, traktowanych zwykle jak wyraźna bariera prywatności – lekkie skrzydło, przeszklone "po amerykańsku" od góry do dołu. I oczywiście żadnej sieni. Widok przez drzwi wejściowe sięga przeciwległej ściany domu, z jadalnią i sąsiadującym z nią kominkiem.
Jeszcze bardziej "widokowa" jest druga, poprzeczna oś budynku: tu z tarasu można zajrzeć do wnętrza przez ogromne przeszklenie o powierzchni ponad 17 m2, ukazujące salon, kuchnię i jadalnię, a w głębi, za nimi – kolejny niewielki tarasik od północnego wschodu. Ten otwarty układ nie dziwiłby w rezydencji położonej na dwuhektarowej posesji. Tu – na 700-metrowej działce – miło zaskakuje.
Dom jest pełen śmiałych rozwiązań i widowiskowych efektów, znanych przeciętnemu Polakowi głównie z pism wnętrzarskich. I rzeczywiście, powstawał według projektu indywidualnego. Ale już finansowe zaplecze inwestycji nie odbiegało od polskiej normy. Zbudowano go siłą jednej, a właściwie dwóch rodzin, skrupulatnie gromadząc fundusze i sprzedając dotychczasowe mieszkania.
Zamieszkały w nim trzy pokolenia: Magda z Maćkiem, małżeństwo warszawiaków z trójką synów, oraz mama Maćka, dla której zaprojektowano ukryte w bryle domu, niezależne mieszkanie. Na piękną działkę na obrzeżach lasu trafili nieprzypadkowo. Okolica była im dobrze znana – rodzice Magdy 15 lat wcześniej zbudowali niedaleko własny dom.
Mnie to miejsce urzekło od pierwszej chwili – zwierza się właścicielka – był chyba koniec lata, wielkie drzewa stały całe w zieleni…
Starodrzew wokół parceli jest rzeczywiście imponujący – od zachodu do granicy działki przylega wąska aleja wiekowych lip, rozmiarami i pokrojem zasługujących na miano pomników przyrody. Na szczęście trakt, który flankują, to raczej żwirowa dróżka, niż ulica – prowadzi tylko do położonych dalej, niezabudowanych działek.
Drewniana oblicówka w górnej strefie ścian obniż dom, wprowadzając poziome podziały. To element charakterystyczny dla ulubionej przez domowników architektury międzywojennej. Wypatrzyliśmy podobną na elewacji domu znajomego architekta – opowiadają – a deski z klejonego drewna, z jakiego wytwarza się profile okienne, przygotował dla nas mazurski producent okien. Fabryczne zabezpieczenie gwarantuje, że drewno nie rozeschnie się i nie odbarwi.
Ściany zewnętrzne wzniesiono w technologii trójwarstwowej, z silikatów ocieplonych wełną mineralą. Wcześniej Maciek rozpatrywał inny wariant wykończenia – mało u nas popularną elewację z cegły betonowej. Taka ściana miałaby swoją fakturę, a spokojna szarość betonu mogła dobrze "grać" z drewnianym szalunkiem i zielenią otoczenia. Z pomysłu jednak zrezygnowano
Winna wyobraźnia
Jednym z wariantów, który początkowo braliśmy pod uwagę, było kupno domu do ewentualnej przebudowy – opowiadają gospodarze – ale szybko okazało się, że żaden nie daje możliwości wydzielenia odrębnego mieszkania dla mamy.
Skoro pozostało budowanie od podstaw, warto było wykorzystać szansę. Włączyli więc do projektu własne pomysły, ale też rozwiązania podpatrzone w miejskich dzielnicach willowych o dobrej architekturze, na wakacyjnych wyjazdach czy u znajomych. Stąd prosta modernistyczna bryła budynku, drewniany szalunek elewacji, a we wnętrzu – dwukondygnacyjny salon z otwartą antresolą, obniżony w stosunku do pozostałej części parteru o dwa stopnie.
Skomplikowany projekt rodził się długo. Nie wszystkie propozycje architekta były przyjmowane drogą zgodnej aklamacji. Aż dziw, że po domu tego nie widać – jest spójny, konsekwentny i przejrzysty.
Decyzje zapadały pod wpływem dość nieskrępowanych wyobrażeń o przyjaznej przestrzeni mieszkalnej. Stąd w domu różnice poziomów i wiele nietypowych okien, z wielkim przeszkleniem na ścianie salonu w roli głównej. Według Maćka, te "erupcje wyobraźni" bardziej świadczyły o jej braku; fantazyjne zabiegi przestrzenne skłonny jest przypisywać raczej niewiedzy i naiwności.
Wszystkie niestandardowe rozwiązania kosztowały i… kosztują, choćby w postaci monstrualnych rachunków za olej opałowy po pierwszych sezonach grzewczych. Dziś do budynku, podobnie jak do sąsiednich posesji, doprowadzono już nieco tańszy gaz.
Widok na salon i fragment antresoli. Schody owinęła wstęga betonowej balustrady.
Podłużne, biegnące po łuku schodki wyodrębniają z przestrzeni parteru strefę wypoczynku. Odnalazły się też jako element funkcjonalny. Kiedy wpadają znajomi, rzucam na nie poduchy, siadamy i plotkujemy – zeznaje pani domu. Różnica poziomów ogranicza wizualnie przestrzeń, ale w przeszklonym dwukondygnacyjnym salonie to nie o nią toczy się gra. Tu walczy się raczej o wrażenie przytulności – w tę ideę schodki wpisują się znakomicie
Łamigłówka
Proces projektowy przypominał rozwiązywanie rebusu. Wydane przez gminę warunki ograniczały możliwość zabudowy do 30% powierzchni parceli, co dawało ok. 200 m2. Na takim polu musiał się zmieścić dom (łącznie z podjazdem i tarasami), a w nim, na samym tylko parterze: duży salon i jadalnia, kuchnia ze spiżarnią, toaleta oraz samodzielne, około 70-metrowe mieszkanie dla mamy.
Na tym chłonność dolnej kondygnacji się skończyła; pozostałe pomieszczenia – sypialnia gospodarzy, pokoje ich trzech synów oraz dwie łazienki – musiały wywędrować na piętro. W dodatku miała je uzupełnić planowana, dość przestronna otwarta antresola.
Zadanie komplikował też dwukondygnacyjny, sięgający dachu salon, który siłą rzeczy wydarł piętru kilkadziesiąt metrów przestrzeni. Jakby rebusów było mało, mieszkanie mamy miało zachować całkowitą odrębność, łącznie z osobnym wejściem z ogrodu i własnym tarasem.
Architekt złożył więc dwurodzinny parter z dwóch odwróconych do siebie "plecami", niezależnych mieszkań. Nawet tarasy, choć rozległe, "nie widzą się", zapewniając wiele prywatności. A przy tym każdy z nich łapie sporą dawkę słońca.
Zaprojektowano też piwnicę – dużą, pod całą powierzchnią domu. Ponieważ przy budynku nie ma garażu ani zaplecza gospodarczego, wszelkie sezonowe graty lądują dziś pod ziemią. A jest co przechowywać: starsi synowie jeżdżą na nartach, pływają na desce i na małej łódce regatowej – samych butów narciarskich uzbierało się kilka pudeł.
Na górze, w pokoju 13-letniego Antka i tak z trudem mieszczą się puchary zdobyte w regatach i zawodach. W podziemnej kondygnacji zmieściła się też kotłownia z pralnią i niewielki "samodzielny" pokoik z własną łazienką, doświetlony pasem okien umieszczonych pod sufitem.
Otwartą antresolę, z której można oglądać salon i sklepiony sufit w całej okazałości, pomyślano jako ostoję cichej pracy i wypoczynku. Prowadzi do niej wąska galeria, a obrys jej krawędzi powiela linię schodków na parterze, oddzielających salon od pozostałej części dziennej domu. Po prawej stronie widoczne nietypowe rozwiązanie przestrzenne – prywatną strefę nocną gospodarzy (sypialnię z łazienką i garderobą) wydzielono za pomocą ścianek nie sięgających stropu, żeby nie zamykać widoku na jego malownicze użebrowanie. Za przeszkleniem z prostokątnych luksferów (w głębi, za schodami) mieści się wnęka natryskowa małżeńskiej łazienki