Dom z życia wzięty

Dom z życia wzięty
Budowany był przez trzy sezony. Kolejne pięć lat zajęło gospodarzom planowanie i urządzanie wnętrz - tyle właśnie czasu potrzebowali, aby do końca określić przestrzeń, w jakiej chcą żyć. Dzięki temu dom jest dziś jak kreacja krawca-artysty - wygodny, idealnie dopasowany, skrojony na miarę potrzeb i wyobrażeń mieszkańców.

Dom z życia wzięty
Bliźniak o tradycyjnej bryle i ciepłym kolorze elewacji stoi przy wąskiej żwirowej uliczce w podwarszawskiej miejscowości. Z zewnątrz robi wrażenie solidnego, przyzwoitego "kompaktu", dlatego każdego, kto przekracza próg, zaskakuje duża rozświetlona przestrzeń.

 

Jasne wnętrze bez barier dla wzroku niemal zaprzecza skromnej i zwartej formie zewnętrznej budynku. Dla Polaka przyzwyczajonego do ciemnawych, pełnych butów, palt i czapek sieni, to niespodzianka: prosto z niewielkiego przedogródka wchodzimy do 40-metrowego salonu, którego przestrzeń "zasila" dodatkowo bateria dużych okien na trzech ścianach.

Tradycyjny wiatrołap zastępuje biały murek sięgający pasa; dzięki niemu z salonu nie widać ukrytych za nim półek z butami. Drzwi wejściowe schowane są w podcieniu, który osłania je przed wiatrem. Gospodarze twierdzą, że takie zabezpieczenie przed chłodem jest dla nich zupełnie wystarczające.

Kolejne zaskoczenie to okna. Choć są duże i nisko osadzone, na całym parterze nie znajdziesz firanki, zasłony czy rolety. Kiedy wprowadzaliśmy się 6 lat temu, nie było nas stać na karnisze, jakie sobie wymarzyłam - proste stalowe linki - opowiada Kasia - A po kilku miesiącach mieszkania wśród "gołych" okien stało się dla nas jasne, że takie już pozostaną.

Salon oświetla słońce z okien wychodzących na trzy strony świata. Jego wnętrze "urządza" biel w ciepłych odcieniach i kilka pięknych starych mebli Stuletni kredens, pełen rodzinnych fotografii
Salon oświetla słońce z okien wychodzących na trzy strony świata. Jego wnętrze "urządza" biel w ciepłych odcieniach i kilka pięknych starych mebli. Stuletni kredens, pełen rodzinnych fotografii (na zdjęciu po prawej), Kasia odkupiła od cioci "w potrzebie"; dzisiejszą doskonałą kondycję mebel zawdzięcza dobrej kenarowskiej szkole – jego renowacja była prezentem ślubnym od wujka, absolwenta słynnego zakopiańskiego liceum plastycznego

Podobna zasada rządziła zresztą całym procesem urządzania domu: zmian dokonywano bez pośpiechu i z namysłem. Czasem powodem była ekonomia - jak w przypadku karniszy - ale częściej potrzeba spójnej wizji, której krystalizacja wymagała praktyki i czasu.

Każdy, kto w tym momencie pomyśli: "phi, ja tam od początku wiedziałem, czego chcę", powinien uczciwie zadumać się nad tym, ile takich rozwiązań, przyjętych niegdyś drogą pośpiesznej aklamacji, do dziś go drażni i uwiera.

Kasia i Darek postanowili zdać się na doświadczenie, dlatego gdy dom przyjmował ich w swe progi, stały w nim tylko ściany nośne - wydzielono jedynie łazienki. Dziś jest już nieco inaczej: choć ścian przybyło niewiele, efekt można uznać za dzieło ukończone. Ale droga do niego nie była całkiem prosta…

Na "szerokie" wody

Otwarta przestrzeń parteru
Jadalnia
Zaledwie kilka lat temu mieszkali w 30-metrowej kawalerce w tzw. cichym centrum stolicy. Nasz pies z balkonu przy Wareckiej polował na gawrony, a my zastanawialiśmy się nad większym mieszkaniem - wspominają.

 

O domu nie myśleli - taki plan wydawał się zbyt abstrakcyjny - dlatego kiedy całkiem przypadkiem, do spółki z przyjacielem, weszli w posiadanie działki o powierzchni 1000 m², potraktowali ją jak lokatę kapitału.
 
Pomysł budowy padł w formie towarzyskiego żartu przy wspólnym piwie. Gdy jednak, trochę dla zabawy, zaczęli liczyć i kalkulować, doniosła decyzja "podjęła się sama".

 

Pierwsze problemy pojawiły się wraz z warunkami zabudowy. Niestety, nawet przychylna inwestorom gmina nie mogła przeskoczyć przepisów: 6 metrów działki, i to wzdłuż jej dłuższego boku, trzeba było oddać na drogę.

 

Zostało nam coś, na czym mogliśmy zbudować tor do kręgli - śmieją się dzisiaj - W dodatku w tym rejonie minimum dla zabudowy wynosi 800 m², a my mieliśmy po niecałe 500 na głowę.
 
Pomógł urzędnik, który doradził projekt "domu jednorodzinnego w zabudowie bliźniaczej" - ot, biurokraci! Ponieważ działka po okrojeniu kształtem bardziej przypominała szeroką drogę, niż parcelę, z pomocą przyszedł doświadczony inżynier drogownictwa, tata Kasi.

 

To on prawie 200 km od Warszawy znalazł odpowiedni projekt, a mama pomogła w nawiązaniu kontaktu z biurem architektonicznym. Szybko zorganizowano wizytę na budowie powstającego według projektu osiedla bliźniaków.

 

Dzięki temu, że mogliśmy "nasz dom" obejrzeć jeszcze przed zakupem dokumentacji, udało się nam uniknąć kilku błędów przestrzennych
- opowiada Darek.

 

Najważniejsza zmiana, którą wprowadzili na ich prośbę projektanci, dotyczyła pomieszczenia nad garażem. Pierwotnie był to niski ciemny stryszek, inwestorzy jednak zgodnie uznali, że nie marzą o rupieciarni na półpiętrze.
 
Garaż nieznacznie obniżono, dom lekko podniesiono, wstawiono okna dachowe i nagle pojawiło się jasne, przytulne, ponad 20-metrowe pomieszczenie, dziś najchętniej okupowane przez domowników.

Trójpodział władzy

Już u progu inwestycji ukonstytuował się naturalny porządek organizacyjny; troje inwestorów - Kasia z Darkiem i ich "wspólnik do bliźniaka", Robert - podzieliło się rolami według kompetencji i możliwości.

 

Lampa Lampa - abażur - afirmacja wiosennej wesołości

Robert, związany z budownictwem zawodowo, wziął na siebie rolę "dyrektora wykonawczego" - zbierał oferty, załatwiał materiały, koordynował dostawy. Darek wcielił się w "dyrektora technicznego" - sprawdzał, mierzył, kontrolował. Ja przysyłałam przelewy - śmieje się Kasia, która wyjechała w tamtym czasie do centrali swojej firmy w Skandynawii.

 

A mówiąc serio, od początku przyjęli najbardziej racjonalną zasadę budowy dwurodzinnego domu. Podaliśmy sobie ręce i zadeklarowaliśmy, że wszyscy wrzucamy pieniądze do wspólnego worka - opowiadają - Raz to będziesz ty, raz to będę ja, zależnie od sytuacji.

 

Dzięki temu inwestycja rozwijała się harmonijnie, a oni, zamawiając podwojoną ilość materiałów, uzyskiwali korzystne rabaty. Taki system wymaga oczywiście zaufania. W tym przypadku nie było o nie trudno: Darek z Robertem znają się od czasów przedszkolnych.

 

Oszczędna w formie i nieco chłodna w wystroju kuchnia

Jesienią 1999 roku polecona ekipa rozpoczęła prace fundamentowe; betoniarka chodziła na kablu pociągniętym od sąsiada. Referencje murarzy okazały się jednak szemrane - zbrojenie ułożone w ławach bardziej przypominało kupę przypadkowego żelastwa, niż przemyślany element konstrukcyjny.

 

Gołym okiem było widać, że jeśli zaleje się je betonem, całość rozpłynie się w nieprzewidzianych kierunkach, ale z pewnością poza obrys budynku. Pierwszy sezon budowlany zamknięto więc w martwym punkcie, a kolejny rozpoczęły poszukiwania innej ekipy.

 

Wiosną nowa brygada rozpoczęła prace od poprawek. Wystartowali bez prądu z sieci, na agregacie z demobilu. Bydlę żarło hektolitry benzyny - opowiada Darek - koszt jego zasilania znacznie przewyższał wartość wytworzonej energii. Wreszcie ulitował się nad nami inny sąsiad, użyczając kabla za opłatą.

 

Sypialnia na poddaszu

W międzyczasie młodzi inwestorzy postanowili wstąpić w związek bardziej oficjalny;
odbył się ślub, do którego pojechali wielkim terenowym hummerem. Jak się okazało - słusznie. Tylko taki pojazd mógł pokonać gliniasty, błotny wygon prowadzący do ich posesji, a wszak pannę młodą trzeba było przenieść przez próg!

 

Okazało się to niełatwe, zważywszy że próg ów wypadał wtedy gdzieś na wysokości klatki piersiowej. Przenoszenie obywało się metodą systemową - wspomina ze śmiechem Kasia. Mąż trzymał żonę zarzuconą na ramię, a świadkowie usiłowali wepchnąć ją do wnętrza. W tym czasie hummer parkował niemal w pionie na górze piachu udającej podjazd.

 

Na jednowarstwowe ściany wyszukali niedrogie bloczki z betonu komórkowego, wyprodukowane w technologii bazującej na systemach Ytong i Hebel. Wprawdzie oszczędności na materiale pożarł niewkalkulowany wcześniej w koszty transport z odległości 200 km, ale stan surowy stopniowo piął się w niebo.

 

Zacięli się na kwestii kominka: Darek go chciał, Kasia - idąca z reguły pod prąd - nie chciała. Po rozpatrzeniu kompromisowego wariantu - emaliowanego pieca wiedeńskiego - stanęło na żeliwnej kozie, której jednak właścicielka za żadną cenę nie chciała "wpuścić" do salonu.

 

Szafy z drzwiami podobnymi do żaluzji Widok z półpiętra

Miejsce na nią wymarzyła sobie w pokoju na półpiętrze. Niestety, domurowywanie do stojącego już komina dodatkowego przewodu dymowego wstrzymał inspektor nadzoru, słusznie zauważając, że taka doklejka bez własnego fundamentu zwali się jak podcięte drzewo. Koza znalazła sobie w końcu miejsce na antresoli poddasza.

 

Kolejną niespodziankę zgotowała więźba dachowa. Zaprojektowana jako uniwersalna, czyli pod dowolnie ciężkie pokrycie, pod ciężarem dachówek ceramicznych Röben wyraźnie straciła fason, zwłaszcza że dodawała im wagi warstwa papy na pełnym deskowaniu.

 

Pierwszym objawem było odchylenie murłaty na ściance kolankowej, kolejnym - drewniany słup wsporczy na poddaszu, który skręcił się jak makaron. Trochę nad tym deliberowano, trochę cmokano; wreszcie inspektor zaakceptował dzieło, biorąc ciężar więźby i odpowiedzialności na siebie.

 

Wprawdzie po pewnym czasie zauważyliśmy, że nasz dach zaczyna przypominać chińską pagodę, ale po kilku latach pokrycie spatynowało, maskując nieco ten efekt - mówią właściciele.

Jak w banku

Gdy stan surowy dojrzał do zamykania, wybrali ładne okna z PVC - duże, z cieniutkimi szprosami. Przypadała akurat moja kolej na płacenie - opowiada gospodyni - Zapłaciłam, czekamy, producent okien czeka również i… nic. Pieniądze nie dotarły do adresatów, nie wróciły też do nadawcy; po prostu zniknęły.

 

Rodzinny salon na poddaszu

 Po 10 dniach poszukiwań odnalazły się; okazało się, że z powodu drobnego błędu urzędnika wypełniającego formularz przelewu, bank postanowił zatrzymać kapitał "do wyjaśnienia". Jakim prawem? Nie wiadomo. Awanturę, którą im wtedy zrobiłam, będą tam pamiętać długo - opowiada Kasia - Dość, że w podskokach oddali mi całą kwotę, dorzucając symboliczne odsetki, a w ramach rekompensaty obdarzyli mnie statusem bankowego VIP-a.
 
Rodzinna łazienka przy sypialni
Rodzinna łazienka przy sypialni
Okna wreszcie wyprodukowano, dowieziono i wstawiono, tyle że krzywo. W obu połówkach bliźniaka wszystkie drzwi balkonowe Darek z Robertem zdemontowali i osadzili sami - równo i solidnie.

W drodze do puszczy

Po trzech latach budowy, mitrędze wykończeń i zgromadzeniu podstawowych sprzętów wprowadzili się, rozpakowując ostatnie pudła w wieczór wigilijny 2001 roku. Wieczerza, częściowo złożona z dań przywiezionych przez rodzinę, odbyła się przy starym zabytkowym stole - pamiątce rodzinnej - wśród gołych ścian.
 
Przez kilka kolejnych lat urzędowali w całkowitej open space; sypiali na górze w otwartej przestrzeni wielkości małej sali gimnastycznej, gromadząc doświadczenia, meble i elementy wystroju. Spomiędzy surowych, nieobitych belek więźby wyłaziły olbrzymie pająki, które gryzły nas po nocach - wspominają.
 
W międzyczasie w niezamierzony sposób pozbyli się ogrzewania podłogowego w łazience na poddaszu. Okazało się, że rurki instalacji wodnej w podłodze złożono, nie zgrzewając; wyciek wymusił skucie całej szlichty, które zdewastowało maty podłogówki. "Z marszu" musieli też wyremontować łazienkę na parterze, zalaną przez górną koleżankę.

 

Wreszcie przyszedł czas na lifting: małżeńska sypialnia została wydzielona, a krzywe słupy i jętki - obite drewnianymi skrzynkami. Tymczasowe wykończenie schodów zastąpiło nowe dębowe obicie, a ojciec Kasi przywiózł z Kielc elegancką i prostą, stalową balustradę, wykonaną "korespondencyjnie" (o dziwo, bez zarzutu!) na podstawie jego wcześniejszych pomiarów.

 

Naszym portem docelowym jest prawdziwa wieś - deklarują gospodarze. Znany jest już nawet prawdopodobny adres - okolice Puszczy Mariańskiej.

 

Tam planują zbudować rozłożysty dom z tradycyjną kuchnią, chropowatymi ścianami i podłogami wyłożonymi kamieniem, na którym kocie pazury nie pozostawią śladów, jak na ich dzisiejszym jesionowym parkiecie.

 

Ale te plany muszą jeszcze poczekać. Na razie oboje cieszą się jasnym i pięknym domem, w którym żyje się naprawdę komfortowo. A wieczorem, po pracy zawsze można zapukać w ścianę i usłyszeć odpowiedź…

 

Tekst i zdjęcia: Agnieszka Rezler

Komentarze

Czytaj tak, jak lubisz
W wersji cyfrowej lub papierowej
Moduł czytaj tak jak lubisz