Według tej koncepcji, CIT odprowadzany do budżetu państwa dopiero w momencie pobierania dywidendy. Czyli dopóki pieniądze pozostają w firmie i są inwestowane w tworzenie nowych miejsc pracy, zakup nowych technologii, tworzenie innowacyjnych rozwiązań, podatek nie jest wymagany. Właściciel firmy musi go zapłacić dopiero wtedy, kiedy chce wykorzystać wypracowany w firmie majątek do innych celów, np. na konsumpcję. Słowem dopóki inwestujemy nie musimy płacić podatku dochodowego CIT.
To bardzo dobre rozwiązanie pobudzające rozwój gospodarczy. Korzystały z niego Niemcy po wojnie do lat 90’. Od 2000 roku wprowadziła go Estonia. I tutaj trzeba wyraźnie powiedzieć, że rozwój gospodarczy Estonii jest prawie 2 razy większy niż w Polsce. Takie rozwiązanie będzie stymulowało gospodarkę, a samych przedsiębiorców będzie motywować do inwestowania w swoją firmę - komentuje Ryszard Florek, założyciel Fundacji Pomyśl o Przyszłości, prezes i właściciel firmy FAKRO.
Co oznaczałoby wprowadzenie podatku estońskiego w Polsce? Przede wszystkim, byłaby to swoista "ulga podatkowa" na inwestycje. Jeśli bowiem firma chce zainwestować cały uzyskany w minionym roku zysk, musi najpierw odprowadzić 19% CIT do budżetu państwa, a tylko pozostałe 81% może przeznaczyć na rozwój. Po wprowadzeniu podatku estońskiego, reinwestowane mogłoby być 100% zysku. Byłoby to spełnienie promowanego obecnie pomysłu "cała Polska strefą ekonomiczną" i to bez kosztownej administracji stref.
Pomysł na wprowadzenie estońskiego CIT nie jest w Polsce nowy. Po raz pierwszy już w 2014 roku wdrożenie takiego modelu postulowała Fundacja Pomyśl o Przyszłości, zrzeszająca największych rodzimych przedsiębiorców, których rolę silnie zaakcentował Premier Mateusz Morawiecki w wygłoszonym 19 listopada 2019 roku exposé.
Zapowiedziane zmiany mogą się tylko wtedy udać, kiedy wszyscy będziemy działać w wyznaczonym przez Premiera kierunku - podsumowuje Ryszard Florek.