Jeden pokój, drugi pokój, trzeci pokój, kuchnia. I tu, już pod koniec remontu zdarzyło się nieszczęście. Żona wybrała baterię sztorcową, zamówiła, kupiła. Patrzymy, sterczą na dole dwie rurki z obrączkami zaciskowymi. Instalacja wodna wykonana jest z polipropylenu i prowadzona po ścianie. Mocowana jest na stałe w odległości kilkudziesięciu centymetrów od miejsca, gdzie należy odłączyć baterię (więc końcówka rury jest w niewielkim stopniu ruchoma).
Nie zastanawiając się wiele, podłączyłem baterię do rur, sprawdziłem szczelność i zacząłem remont łazienki. W międzyczasie odwiedził nas mój teść, pokręcił nosem, że on by tak nie mocował. Ale on słynie z czarnowidztwa i wynajdowania dziury w całym... Niewiele się przejąłem. Do czasu. Któregoś dnia, kilka tygodni później, zadzwonił sąsiad do żony do pracy, z informacją, że w naszym domu woda wypływa ze ściany zewnętrznej i płynie po niej dużym strumieniem. Okazało się, że puściło to, przed czym przestrzegał mnie teść – połączenie baterii z instalacją.
Moja pewność siebie kosztowała nas wymianę fragmentów podłóg w dwóch pokojach, trzech szafek kuchennych (zniszczyły się od oparów – bo puściło połączenie wody gorącej) oraz lodówki, w której nastąpiło zwarcie. Żałowałem tylko, że nie mieliśmy większego spadku podłogi w kuchni w stronę okna – może przynajmniej nowa podłoga w obydwóch pokojach byłaby uratowana?