Elewacja ogrodowa z wygodnym, przylegającym do salonu tarasem |
Widoki tu inne, niż na Mazowszu: szerokie i rozległe. Dom stoi na łagodnym stoku, który w ostatnich latach stał się zagłębiem budownictwa jednorodzinnego. Składa się na nie siatka uliczek i kilkanaście nowych budynków, poprzetykanych pustymi działkami. Do centrum Krakowa doprowadza w kwadrans wygodna obwodnica.
"Na żurawia"
Gdy kilka lat temu Basia i Marcin z dwójką dzieci przymierzali się do zamiany dwupokojowego mieszkania na coś wygodniejszego, nie myśleli o domu.
Pomysł narodził się przypadkiem, w 2002 roku, po targach mieszkaniowych; nawiązali tam kontakt z właścicielem firmy budowlanej, który z idei apartamentu dyplomatycznie „przekierował” ich na azymut: własny dom .
Po drodze kusił jeszcze wariantem pośrednim – segmentem w szeregówce, który jednak ani trochę nie przypadł im do gustu.
Wykusz jadalni oraz widok spod drzwi wejściowych; niewidoczny na zdjęciu Kopiec Kościuszki wygląda stąd jak nieduży kopczyk kreta |
Wreszcie, w bury wrześniowy dzień wywiózł nas w błotnistą okolicę, gdzie rosło kilka nowych domów, a nad wszystkim królował budowlany żuraw – opowiada Basia – Gdzie my jesteśmy? Czy to jeszcze Kraków, czy może już Wrocław? Wątpliwości rozwiewał jedynie majaczący w oddali kopiec przywódcy kosynierów. Młodzi inwestorzy „przespali się” z pomysłem jedną noc, a następnego dnia wyruszyli odwiedzić działkę już bez przewodnika. Cudem znaleźliśmy to miejsce - wspominają – Udało nam się trafić „po żurawiu”, który górował nad okolicą, wskazując drogę w gąszczu uliczek.
Było jednak coś, co górowało nawet nad żurawiem: wspomniana, zapierająca dech w piersiach panorama podkrakowskich wzgórz. Ona przesądziła – po niespełna dwóch tygodniach umowa, obejmująca dom pod klucz łącznie z ukształtowaniem pochyłej działki, była podpisana. Parcelę kupili z projektem budynku i przyłączy, a nawet z pozwoleniem na budowę . Dawało im to handicap już na starcie – w tamtym okresie uporanie się z całą podkrakowską papierologią mogło zająć nawet rok.
Piwnicy żal ...
|
"Schodki" na podmurówce ogrodzenia obrazują spadek terenu |
Budowa zapowiadała się lekko i przyjemnie. Wykonawca zaproponował ściany trójwarstwowe z bloczków wapienno- piaskowych (silikatów), ocieplone styropianem gr. 15 cm, licowane od zewnątrz łupaną cegłą silikatową.
Basi – absolwentce wydziału ceramiki technicznej krakowskiej AGH – autoryzacja technologii nie nastręczyła żadnych problemów. Zadzwoniłam po prostu do kolegi adiunkta, który na co dzień zajmuje się badaniem materiałówM – opowiada – Wystawił silikatom doskonałą opinię, a my do dziś jesteśmy z nich bardzo zadowoleni.
Na projekt nie nanieśli wielu zmian; wszystkie zamknęły się kwotą 500 zł. Początkowo, gdy analizowali rysunki w 45- metrowym mieszkaniu, dom o powierzchni blisko 200 m2 wydawał im się idealny. Przy takiej różnicy skali trudno dostrzec mankamenty – mówi gospodyni – Dziś żałujemy, że zbyt łatwo daliśmy się zniechęcić do piwnicy. U sąsiadów, którzy zbudowali wcześniej dom podpiwniczony, stała woda, więc decyzja zapadła szybko.
Tymczasem okazało się, że winne były nie warunki gruntowe, ale wadliwa izolacja. Poprawiono ją i dziś sąsiedzi cieszą się dodatkową powierzchnią, a my zostaliśmy bez piwnicy, z pralnią w niewielkiej kotłowni. Szkoda, tym bardziej, że działka była do tego stworzona. Spory spadek aż się prosił o podbudowanie domu z niższej strony. Owszem, z powodu małej odległości od płotu zjazd do garażu byłby dosyć stromy, jednak obecnie zastępuje go nie mniej karkołomny podjazd.
Inwestycja ruszyła z kopyta pod presją czasu – pozwolenie na budowę straciło ważność w dwa tygodnie od wbicia pierwszej łopaty. Ambitni murarze od początku dokładali sobie roboty: fundamenty, przygotowane omyłkowo pod ścianę dwuwarstwową, musieli przerobić na trójwarstwowe, co sprawiło, że dom „wyjechał” w górę. Basia i Marcin nie planowali jednak tarasu ponad poziomem ogrodu; wypoczynkową część działki trzeba było podnieść do wysokości parteru, dowożąc kilka wywrotek ziemi.
Tym sposobem niewielki spadek terenu spiętrzył się do całkiem pokaźnych rozmiarów. Kolejnym elementem, w nieoczekiwany sposób kształtującym otoczenie, okazało się ogrodzenie. Gdy któregoś dnia zastaliśmy murarzy przy wylewaniu potężnego fundamentu wokół działki, zaprotestowaliśmy: po co nam tak gigantyczna podmurówka? – opowiadają właściciele – Jednak tym razem to wykonawca miał nosa: sąsiedzi, budujący się na zboczu ponad nami, dowieźli tyle ziemi, że nasze ogrodzenie z konieczności stało się murem oporowym.
Poza tym działania ekipy murarskiej nie budziły zastrzeżeń, wręcz przeciwnie – robotnicy wykazywali nawet sporą dozę samokrytycyzmu. Gdy którejś niedzieli wpadłem na budowę, żeby sprawdzić jak rosną ściany, okazało się, że owszem, rosną, tyle że krzywo - wspomina Marcin - Trudno, zajrzę w poniedziałek i każę rozebrać. W poniedziałek przyjeżdżam – a tu nie ma czego krytykować: ściana już rozebrana. Niestety, kolejni specjaliści nie byli już tak lotni.
(U)mowa-trawa
Nasze wyobrażenie o kompleksowej umowie na budowę domu pod klucz było proste: przyjeżdżamy tu tylko dla przyjemności. Wszystko dzieje się samo. Gdy dochodzi do dylematów materiałowych, znajdujemy w katalogu czy sklepie to, co nam odpowiada, a wykonawca zajmuje się resztą: obliczeniem ilości, zamówieniem i transportem – opowiada Basia. Okazało się, że to czysty idealizm. „Deweloper” przestał się bawić w zaopatrzeniowca jeszcze przed zamknięciem stanu surowego, zrzucając na ich barki zakupy, targi o upusty, czasem także transport, a nawet… wnoszenie.
Raz wychodzili na tym lepiej, raz gorzej. W ten sposób Marcin znalazł i kupił ładną ceramiczną dachówkę czeskiej firmy Tondach, znacznie tańszą od podobnych wzorów produkowanych w kraju. Jego żona za zaangażowanie zapłaciła kontuzją; gdy dowiozła na budowę płytki ceramiczne, okazało się, że brakuje chętnych do noszenia. Ponieważ panowie się nie wyrywali, energiczna Basia sama chwyciła ciężkie paczki. Skończyło się szybko… bolesnym wysunięciem kręgu.
Kominek z kaflowym wykończeniem i modułowe schody bukowe, umiejętnie wykończone "na jatobę". |
Po drodze wykonawcy zdołali obalić kolejny mit – o tym, że doświadczonej firmy, związanej w dodatku profesjonalną umową, można nie kontrolować. Problem źle położonych łat pod dachówki cieśle z dekarzami załatwili jeszcze między sobą, przerabiając konstrukcję, ale już etap instalacji i wykończeń, to cała seria przeoczeń i niedoróbek. Kanał doprowadzający z zewnątrz powietrze do kominka miał być ukryty w podłodze na gruncie. Zanim robotnicy sobie o nim przypomnieli, wylewki już zastygły.
Przewód powietrzny poprowadzono więc w płytkiej, wykutej awaryjnie bruździe. Gdy chwyci porządny mróz, mamy lodowatą ścieżkę na podłodze pomiędzy salonem a jadalnią – śmieje się Basia. Nie ocalał też pomysł pozostawienia surowej ceglanej ściany na tyłach kominka. Uroda cegły miała ozdobić wnętrze kuchni połączonej z jadalnią. Marcin zakomunikował to tynkarzom z samego rana, przed rozpoczęciem roboty.
Gdy przyjechał po południu, ściana była starannie otynkowana. Skłonni byli nawet ten tynk zedrzeć – opowiada –ale to nie miałoby sensu; takiej cegły już się nie doczyści. Efektem kolejnej „chwili zapomnienia” jest niedziałająca automatyczna szufelka kuchenna, połączona z systemem centralnego odkurzania. Połączona teoretycznie, bo w praktyce zasilający ją kabel zaginął gdzieś w podtynkowych czeluściach i nigdy się nie odnalazł.
Najpoważniejszy błąd wyszedł na jaw przy wykańczaniu łazienek, choć rodowód miał znacznie wcześniejszy. Wystrój domu był przemyślany w każdym szczególe: wysokość ścianki kolankowej na poddaszu Basia z Marcinem już w planach dopasowali do wymiarów płytek glazury w rodzinnej łazience . Nie mierzyli ścianki w trakcie budowy, bo i po co? Wiadomo, jaka ma być, a miarek robotnikom nie brakuje.
Problem zdiagnozował dopiero glazurnik: ścianka była za niska – płytki się nie mieściły. Ośmiocentymetrowa różnica wynikła z dwóch powodów: po pierwsze, wykonawcy pogrubili wylewkę na podłogach poddasza, maskując w ten sposób swoje niejasne kombinacje z rurami, po drugie… zapomnieli, że skosy dachu się ociepla. Ot, taki drobiazg!
„Drobiazg” pociągnął za sobą łańcuszek konsekwencji. Wannę trzeba było wpuścić w strop, żeby nie ciąć płytek na jej obudowie. Schody, planowane początkowo z betonu, musiałyby mieć odpowiednio wyższe stopnie, dzięki czemu jeden z nich wypadłby pośrodku okna na półpiętrze. Po konsultacji ze stolarzem okazało się, że podobny problem pojawi się ze schodami z drewna.
Skończyło się na modułowych, z barwionego buku, z których mieszkańcy są wyjątkowo zadowoleni. Myślę, że nasi robotnicy, gdy sprawa ścianki wyszła na jaw, przeżyli chwilę grozy. Znam mojego męża i wiem, że decyzja o rozbiórce wszystkiego, łącznie z dachem, wisiała wtedy na włosku. Ale byliśmy już na to zbyt zmęczeni – zwierza się Basia – Marzyliśmy o zakończeniu całej przygody.
Robotniczy etos
Fachowcy mają pewne cechy wspólne, jednak każdy z nich to odrębna, skomplikowana osobowość. Przekonał się o tym Marcin podczas pierwszej rozmowy z elektrykiem . Po kilkunastu minutach konwersacji wziął mnie na bok i mówi: Baśka, zrób z nim coś, bo ja nie wytrzymuję i za chwilę wyrzucę go z domu - opowiada z rozbawieniem gospodyni. Każdy zamysł techniczny Marcina człowiek kwitował stwierdzeniem: nie, nie, ja panu tego tak nie zrobię, bo to wyjdzie za drogo. Trudny dialog prowadzony był godzinami, ale o dziwo przyniósł efekty: elektryk wykonał robotę ściśle według zlecenia.
Zupełnie inną postawę zaprezentował glazurnik wykańczający kuchnię. Ten zgadzał się na wszystko i wszystko – zdawałoby się - pojmował. Inwestorzy bez obaw zostawili wnętrze pod jego opieką i wyjechali na urlop. Po powrocie zastali na kuchennej podłodze płytki ułożone w „autorskie karo” – pod kątem 50°. Wykonawca nie rozumiał pretensji, miał w końcu swój honor. Przecież w tę stronę pan ręką machnął – wyrzucał Marcinowi, przypominając wcześniejsze ustalenia.
Jak klient machnął, tak i on ułożył. Terakotę trzeba było zerwać, a przy okazji – rozłożyć nową elektryczną podłogówkę; pierwsza mata nie przetrwała procesu skuwania. Facet był zupełnie wyjątkowy – opowiada Basia – Przed wyjazdem pokazywałam mu, w którym miejscu stanie lodówka, po to, żeby nie układał tam przewodów grzewczych. Nietrudno zgadnąć, gdzie ułożył najwięcej…
Na kuchennej podłodze - ośmiokątne płytki " w karo", które sprawiły taki kłopot glazurnikowi. Z kuchnią sąsiaduje praktyczna spiżarnia. |
W międzyczasie w pośpiechu uaktywniono instalację alarmową. Tempo wymusiło przykre doświadczenie: wystarczyło kilka dni bez „cerbera”, by z domu wywędrowały grzejniki i stelaże pod sanitariaty. Nastał, znany wielu budującym, czas rozbrajania systemu po licznych fałszywych alarmach.
Ostatki
Budowa trwała dwa lata. Na pół roku przed przeprowadzką, już na etapie wykończeń, oliwy do ognia dolała podwyżka VAT-u, która skutecznie ogołociła rynek z materiałów. Na te, których nie udało się kupić wcześniej, trzeba było czekać miesiącami.Dlatego ogrodzenie i nawierzchnie z kostki robotnicy kończyli już pod okiem mieszkańców. I może nazbyt się stremowali, dość, że stromy podjazd rok później trzeba było zdemontować i ułożyć od nowa – tak bywa, gdy wypłukiwaną regularnie przez deszcze pochyłość obłoży się kostką na piasku, bez dodatku cementu.
Podobny los spotkał klinkier na schodach zewnętrznych, ułożony na niewłaściwej wylewce. Płytki zaczęły chrupać pod nogami już pierwszej zimy. Zastąpiły je płyty czerwonawego piaskowca.
Marcin chce mieć wielki trawnik, a ja wiele roślin. Niestety, na taki zestaw nasza działka jest za mała, dlatego myślimy o większym domu na prawdziwej wsi – mówi Basia. Ale na razie żyje im się tu wspaniale.
Dziewięcioletni Konrad i młodsza o trzy lata Martynka ganiają po pobliskich łąkach z przyjaciółmi i czarnym kudłatym Zorbą, nowym członkiem rodziny. Dorośli w ciepłe dni spotykają się w ogrodach lub skrzykują na wielkie ognisko, urządzane spontanicznie na jednej z pustych działek. Pachną kiełbaski, pieni się piwo, a księżyc świeci…
Tekst i zdjęcia: Agnieszka Rezler