Można śmiało stwierdzić, że Kasi i Tadeuszowi – rodzicom dwóch nastoletnich synów – dekadę wcześniej szło jak z płatka. Ona zajmowała się domem, on rozwijał firmę w branży instalacyjnej. Rozwijał na tyle skutecznie, że perspektywa szybkiej przeprowadzki z bloku do własnego domu wydawała się bardzo realna.
Kiedy znajomy hodowca gołębi zaczął namawiać ich na działkę w swojej okolicy, nie wahali się długo. Miejsce było ustronne, a przy tym świetnie skomunikowane ze stolicą, z przystankiem podmiejskiego autobusu niemal za płotem. Nie było nad czym dumać – spisali umowę, kupili i bez pośpiechu „zanurzyli się” w gigantycznych stosach projektów gotowych.
Przejrzeliśmy ich chyba z tysiąc – opowiada Tadeusz – W końcu Kasia, która miała bardziej sprecyzowaną wizję, wybrała ten jeden. A ja się dostosowałem.
Dom, który w planach miał 200 m² parteru i poddasza, został poddany drobnej modyfikacji: zniknął garaż, a w jego miejsce pojawiła się ogromna, ponad 100- -metrowa piwnica. Namówili mnie na nią znajomi, którzy doskonale wiedzieli, czym mnie skusić – śmieje się Tadeusz – Stół do tenisa stołowego, bilard, barek… i perspektywa długich wieczorów, spędzanych w gronie przyjaciół na sporcie i rekreacji.
Tenisowego mistrza Warszawy nietrudno było przekonać, zwłaszcza że dochodził argument podziemnej, a więc cichej i bezwonnej kotłowni. Nowy „pogłębiony” projekt, po przejściu przez urzędowe sito, skierowano do realizacji.
Bez echa…
Budowę zaczęli pod koniec lata 1998 r., a przed Gwiazdką dach trzykondygnacyjnego domu pokryła już papa. Tadeusz, z racji licznych kontaktów zawodowych, nie miał problemu ze znalezieniem właściwej ekipy. Pracami dowodził dobry znajomy z Podlasia, pan Zbyszek, który miał już w dorobku kilkadziesiąt domów jednorodzinnych. Kilkunastoosobowy zespół robotników pod jego kuratelą działał sprawnie i bez kantów – w tamtych latach w branży łatwiej było o pozytywną selekcję.
Zbyszek wszystkie problemy wziął na siebie i rozwiązywał je bardzo skutecznie – wspomina Tadeusz. Logistyka budowy była doskonała; brygada koczowała w gołębniku tuż za płotem i co rano rozchodziła się na kilka placów budowy w okolicy. Dysponując dużą grupą robotników w promieniu jednej gminy, szef mógł działać bardzo elastycznie.
W razie potrzeby – gdy np. gdzieś zaczynano wykopy, a zbierało się na deszcz – przegrupowywał ludzi, wzmacniając odcinek wymagający pośpiechu. Prowadzona tym trybem inwestycja rozwijała się niemal korespondencyjnie. Wpadałem tu nie częściej, niż raz na tydzień, a i to bardziej dla „podtrzymania konwersacji” – deklaruje gospodarz – Pierwszy etap budowy był do tego stopnia bezproblemowy, że przeminął dla nas właściwie bez echa. Każdemu życzyłbym takiej ekipy.
Trzeba przyznać, że warunki również były sprzyjające: w ogromnym wykopie, z którego ziemię wywoziło stado ciężarówek, nie pojawiła się ani kropla wody. Szef budowy, który stawiając kilka lat później własny dom musiał wykonać wokół piwnicy szczelną betonową wannę, nie mógł się nadziwić – na działce Kasi i Tadeusza grunt był zwarty i stabilny, a lustro wody podskórnej leżało gdzieś poniżej 8 metra! Tak to można budować…
Podnoszenie do potęgi
… zaczęło się już na starcie – wszak dom „dla siebie” musi być solidny. Dziś, z perspektywy czasu, Tadeusz niektóre swoje pomysły ocenia z rozbawieniem, ale wtedy – nie było dyskusji. Poprzesadzałem ze wszystkim – śmieje się – nasz dom niemal w każdej dziedzinie ostro przekracza normę.
W ten sposób piwnica stała się istnym bunkrem – bloczki fundamentowe zamiast wzdłuż linii ścian, układano w poprzek. Podobnie powstawały ściany parteru: do muru z poprzecznie ułożonej cegły dziurawki dołożono 14 cm styropianu – o 4 więcej, niż przewidział architekt.
Taki rozmach kosztuje, ale ma swoje dobre strony – w upał wnętrze domu przypomina rozkoszną chłodnię, nie wspominając o wrażeniu pełnej hibernacji, doznawanym w piwnicy. Zimą budynek trzyma ciepło jak termos, dzięki czemu 300 m² można ogrzać nie popadając w ruinę.
Na tym nie koniec – gęstożebrowe stropy wzmocniono i poczęstowano tak grubą warstwą nadbetonu, że dziś podłoga parteru bez problemu dźwiga jeden z trzech prefabrykowanych kominów Schiedla; własny fundament na gruncie mają tylko dwa pozostałe.
Nawet anonimowy projektant miał wkład w to „koloseum” – kierowany chyba szóstym zmysłem, przewidział gigantyczną więźbę dachową, która doskonale wpisała się w gabaryty całości. Za wykonanie stanu surowego łącznie ze wstępnym pokryciem dachu papą zapłaciłem 28 000 zł, a za same elementy więźby musiałem dać 10 000 – opowiada Tadeusz.
Dziwili się nawet sprzedawcy w składzie drewna. Zdaniem gospodarza, krokwie zawdzięczają swoje wielkie przekroje lokalnej tradycji – projekt przyjechał z Krakowa, a dach przypomina nieco swoim nachyleniem i kształtem spadziste góralskie „czapy”.
Potędze konstrukcji budynku dotrzymywały kroku pozostałe elementy infrastruktury. Najbardziej imponująco wypadło na tym tle szambo – ogromny zbiornik o pojemności 40 000 l, długości ą prawie dorównujący domowi. Doskonale zaizolowane od zewnątrz, szambo zostało też dodatkowo uszczelnione od środka. Układanie warstw izolacyjnych odbywało się zresztą pod czujnym okiem dociekliwej sąsiadki, zaniepokojonej gigantycznymi wymiarami zbiornika. Tutaj rzeczywiście grubo przesadziłem – śmieje się Tadeusz – Mamy dziś największe szambo na terenie Unii Europejskiej, podczas gdy maksymalna pojemność beczkowozu to zaledwie połowa tej kubatury.
Po etapie „ciężkich robót” przyszedł czas na instalacje, które zawsze były konikiem gospodarza. Ponieważ doświadczenie z bloków uczy, że nawet jeśli gniazdek nie jest za mało, to i tak nie ma ich tam, gdzie są najbardziej potrzebne, w nowo budowanym domu rozprowadzono 350 punktów elektrycznych. Każde pomieszczenie „wisi” na oddzielnym obwodzie, co okazuje się bardzo praktyczne: zwarcie nie parali żuje energetyki całego budynku.
W ściany weszło tu ze 4 km kabli; są miejsca, w które nie można wbić gwoździa – twierdzi Tadeusz – Swego czasu sfilmowałem całą sieć kamerą, ale… kaseta zginęła. Na szczęście pojawi ły się detektory, więc nie będzie problemów z powieszeniem lustra czy obrazka. Ale przyznaje, że w tamtych latach mieli gest: wprawdzie świetne miedziane przewody pochodziły z jego prywatnych zapasów, ale elektryk za pieniądze, które mu zapłacili, pokrył sobie dach!
Redukowanie
Praktyczne „centrum |
Jeszcze przed zamknięciem stanu surowego inwestorzy zaczęli się zastanawiać: no dobrze, trzystumetrowy dom z pięćdziesięciometrowym salonem, wielka i piękna otwarta przestrzeń, rozległa piwnica – ale kto to wszystko ogrzeje?
Nad ogromną kubaturą trzeba było jakoś zapanować. Zanim murarze ułożyli strop nad parterem, Tadeusz polecił im zdjąć górny rząd pustaków, by zmniejszyć pochłaniającą kilowaty przestrzeń. Oliwy do ognia dola- ły pogrubione wylewki na podłogach i w ten sposób z planowanej wysokości 2,70 m zrobiło się nieoczekiwanie… 2,48 m.
Przy pokoju dziennym o wymiarach 5x10 m, połączonym w dodatku z dużą kuchnią i jadalnią, efekt mógłby wywoływać klaustrofobię. I pewnie wywoływałby, gdyby nie smak i wyczucie Katarzyny, która uparła się, by podłogi całego parteru pokryć dużymi płytami białego połyskliwego gresu.
Materiał, do złudzenia przypominający marmur, ułożony w dodatku bez zarzutu przez znajomego glazurnika, „podniósł&rdquoacute;wno.
Zły czas na gaz
Prąd był, studnia była – przyszedł moment, w którym należało zadbać o zasilenie domowego systemu grzewczego. Obok działki Kasi i Tadeusza rozciągała się wprawdzie zarośnięta po pas łąka, ale dalej, na przedłużeniu glinianego traktu, rosło kilka nowych domów. Cóż prostszego, jak zawiązać komitet społeczny, który bez trudu pokona wszelkie formalne przeszkody?
Ano, w ojczyźnie to nie takie proste. Po załatwieniu wstępnych formalności udało się skrzyknąć 8 czy 9 zainteresowanych rodzin. Wydawałoby się logiczne, że wykonawcę znajdzie Tadeusz, siedzący w końcu „po uszy” w instalacjach.
I znalazł. Jednak gdy zaproponował pozostałym członkom komitetu usługi znajomego specjalisty w bardzo konkurencyjnej cenie, ci uznali, że sprawa trąci korupcją; skoro tak szybko naraił fachowca, widać ma w tym swój interes.
Społeczna „komisja śledcza” obraziła się i postanowiła, że sama zdecyduje, kto będzie kładł rurę. Pierwszy gazownik, którego znalazła, zaproponował kwotę trochę wyższą, kolejny – znacznie wyższą. Przy trzeciej rekordowej „niezależnej” ofercie jeden z członków komitetu nie wytrzymał: mnie tam gaz niepotrzebny – stwierdził – będę palił węglem. Tak to komitet, rozbity przez „układ”, popadł w rozsypkę.
Tadeusz nie próbował drugi raz wejść do tej samej rzeki. Poczekał, aż ugór pomiędzy jego domem a posesjami „komitetu” zasiedlą nowi inwestorzy. Ci okazali się bardziej pragmatyczni, ale papierkowa batalia z dostawcą gazu ciągnie się po dziś dzień. Na szczęście jest piwnica; już od jakiegoś czasu stoi w niej wiel; wnętrza wizualnie o dobre 20 cm – efekt przestrzenności został uratowany! Dopełniają go duże wysokie okna i jasne parapety z naturalnego kamienia.
Estetyka estetyką, a wymiary sobie. Obniżenie stropu stworzyło murarzom prawdziwą łamigłówkę ze schodami. Kręte, zabiegowe, nijak nie chciały się zmieścić w skurczonej przestrzeni. Na szczęście robotnicy okazali się twardzi i myślący – potraktowali problem jak wyzwanie.
Godzinami rozrysowywali stopnie, kilkukrotnie rozbierali szalunek pod betonową konstrukcję, ale wreszcie się udało. Dziś linia biegu schodowego płynnie zakręca, a stopnie pokryte jesionem o ciepłym odcieniu wyglądają idealnie r&oki zbiornik na olej opałowy, a obok miarowo pomrukuje olejowy kocioł.
Na hamulcu
Odkąd dom zaczął przypominać dom, odbywały się w nim wszystkie imprezy sylwestrowe. Gdy w 1999 r. wstawiono okna, warunki do biesiadowania stały się jeszcze bardziej cywilizowane. I wtedy nastąpił krach.
Nasz prywatny krach na moim rynku zawodowym – opowiada gospodarz – Interesy szły, pracy było mnóstwo, tyle że kontrahenci przestali wywiązywać się ze zobowiązań. Gdy nie zapłaci jeden, jakoś to przebolejesz. Ale kiedy nie płaci kilku czy kilkunastu, firma traci płynność finansową. Oczywiste, że wszystkie zarobione pieniądze przeznacza się wtedy na życie; inwestycje muszą poczekać. W 2000 r. roboty budowlane umarły śmiercią naturalną. Ich miejsce zajęła „dłubanina”: drobne prace ręczne, wykonywane bez ognia i motywacji.
Sytuacja nie była dramatyczna – dom był otynkowany z zewnątrz i od środka, były okna, instalacje… Gdybym wtedy wziął niewielki kredyt, moglibyśmy szybko się przeprowadzić – twierdzi Tadeusz – Żeby wzmocnić naszą determinację, myślałem nawet o sprzedaży mieszkania. Ale przecież mamy dwóch dorosłych synów…
Mieszkania nie sprzedali i przez kolejne kilka lat posuwali się do przodu metodą drobnych kroków. Kasia, która po drodze straciła serce do całego przedsięwzięcia, chciała wszystko sprzedać – oferta zawisła już nawet w internecie. Szczęśliwie nie doczekała się poważnego kupca.
Wykańczanie trwało 7 lat. Dziś brakuje jeszcze wielu mebli, docelowego ogrodzenia czy balustrady przy balkonie. Ale są już wygodne eleganckie łazienki, jest ładna minimalistyczna kuchnia. I, co najważniejsze, są wreszcie mieszkańcy. Synowie zostali wprawdzie w mieście, a Kasia całą „porę suchą” spędza w letnim domu, w towarzystwie stada ukochanych kotów. Ale i ona bywa tu coraz częściej.
Kilka lat temu, kiedy żona chciała sprzedać dom, ja nie chciałem – śmieje się Tadeusz – Teraz, kiedy nie miałbym nic przeciwko temu, ona nie chce. Ale minutę później dodaje: mam tu wszystko, czego mi potrzeba: kosiarkę, grill, a w piwnicy stół do ping-ponga. Moje skromne potrzeby zostały już zaspokojone. I kiedy mu wierzyć?
Tekst i zdjęcia: Agnieszka Rezler